Czy warto się obrażać i wybuchać złością?
Ostatnio ludzie znaleźli sobie nowy pomysł na kontakty międzyludzkie. Mianowicie mowa tutaj o kłótniach, o wszystko i za wszystko – a tak naprawdę to za nic. Zaczyna się od małych sprzeczek, każdy czasami ma gorszy dzień, jak to się mówi: wstanie lewą nogą.
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że nikt nie potrafi wytłumaczyć, dlaczego tak się zachowywał? Każdy tłumaczy się wszystkim co tylko wpadnie mu do głowy. Argumenty typu: miałem zły dzień, czy to wina hormonów, są na pożądku dziennym. To prawda, że jak się wyżyjemy, to jest nam o wiele lżej... Ale czy to dobry sposób? Może poszukać innych? To, że my mamy zły dzień nie oznacza, że musimy zaraz psuć go innym.
Dobrym rozwiązaniem wydaje mi się wycieczka w odludne miejsce, gdzieś, gdzie można się wykrzyczeć. Iść na siłownie, obejrzeć nasz ulubiony film, który rozbawi nas do łez… Bo gdyby każdy raz tygodniowo miał taki zły dzień (a wiadomo, że zdarzają się częściej), to wychodzi około 50 dni w roku(!), co sprawia, że nikt by ze sobą nie wytrzymywał. Tak na dłuższą metę - toż to idzie zwariować. Ludzie o słabych nerwach, mają marne szanse na przeżycie. Zastanawia mnie, co by było gdyby tak wszyscy jednocześnie mieli taki zły dzień? Ta piękna planeta mogłaby tego nie wytrzymać! Wszyscy byśmy explodowali, przez nadmiar hormonów. Na szczęście jest to chyba niemożliwe, ale kto wie?
Dominika Saładajczyk
II LO im. Stefana Żeromskiego