Reklama
menuvideotvomenuartykulymenugaleriamenulogo2menureklamaonasmenu 20lat
Strona główna Artykuły Felietony Od lekcji filharmonii po wielkich londyńczyków

Od lekcji filharmonii po wielkich londyńczyków

sieradzkie_peerelki2Boże, w najśmielszych snach nie przypuszczałem, że pod koniec drugiej dekady XXI wieku będę szczęśliwcem, który wysłucha w Filharmonii Łódzkiej koncertu Royal Philharmonic Orchestra z Londynu. Będąc tam pomyślałem sobie przez chwilę jaki to ogrom czasu upłynął, kiedy jesienią 1970 roku byłem po raz pierwszy w tym miejscu na koncercie z czeredą zahukanych pierwszaków z sieradzkiego ,,Jagiellończyka''. Nazywało się to ,,wyjazdową lekcją filharmonii''.

Już jako dziecko chętnie słuchałem muzyki. Miałem bodaj 11 lat, kiedy rodzice zapisali mnie do ogniska muzycznego w Warcie, gdzie nadal nauczał wybitny warcki nauczyciel i humanista Jan Cwendrych. Był rok 1966, wszyscy młodzi chcieli grać na gitarach, bo szalał big beat, Karin Stanek śpiewała ,,trzysta tysięcy gitar nam gra'', a mnie rodzice zapisali na... akordeon! Wstyd, bo tak w slangu muzyków nazywano ten zacny i wielce funkcjonalny instrument, towarzyszył mi przez jakieś dwa lata. Czuli rodzice kupili mi akordeon zwany na wsi harmonią. Była to osiemdziesięciobasowa ,,Victoria''. I tak rozpoczęła się moja bardzo poważna przygoda z muzyką. Niestety, byłem niepoważny. Co prawda, już wtedy moja nadmiernie wrażliwa i aktywna dusza kazała mi żyć wedle zasady ,,sport, muzyka oraz gry'' (na naukę było, niestety, za mało miejsca), ale muzyką, która mnie pociągała, był rock and roll! Z nauki na ,,wstydzie'' niewiele wyszło, ale zaszczepiono we mnie wtedy szacunek dla każdej muzyki. Były to początki mojego słuchania muzyki klasycznej. Przypadkowego, ale były.
Ciężki kaganiec oświaty zaczęto nakładać na mnie w LO im. Kazimierza Jagiellończyka w Sieradzu, dokąd trafiłem 1 września 1970 roku. Na szczęście do klasy z wychowaniem muzycznym, zwanym wówczas ,,śpiewem''. W arkana podstaw muzyki wprowadzał nas Wojciech Zienterski, muzyk, który uczył także historii. Wiedza ta ograniczała się w zasadzie do muzyki klasycznej, ludowej i... jazzu tradycyjnego. Ale były także wspaniałe lekcje filharmonii, które prowadził nieoceniony, już wtedy znany z radia i telewizji Janusz Cegiełła (ur. 21 czerwca 1926 w Łodzi, zm. 26 grudnia 2011 w Warszawie), pianista, organizator życia muzycznego, dziennikarz i krytyk muzyczny, scenarzysta filmowy i telewizyjny, a przede wszystkim popularyzator muzyki. Mówił do nas ciekawie, zajmująco, a na małej scenie holu w nowej, dobudowanej w 1968 roku części ,,Jagiellończyka'' towarzyszyli mu znani artyści scen łódzkich, przede wszystkim z Filharmonii Łódzkiej i Teatru Wielkiego. Dodam, że w latach 1955–1958 kierował Biurem Koncertowym Filharmonii Łódzkiej. W 1979 roku został powołany na stanowisko dyrektora Teatru Wielkiego w Łodzi. Był cenionym popularyzatorem muzyki. Między innymi zainicjował w poznańskiej TVP cykl ,,Stereo i w kolorze''. Był także twórcą programów „Przeboje mistrzów”, „Słuchamy i patrzymy”, „Żywoty instrumentów”, autorem ponad 120 scenariuszy filmowych i telewizyjnych. Kiedy byliśmy w drugiej klasie, pan Cegiełła przestał przyjeżdżać. Zastąpiła go pani (niestety, nazwiska nie pamiętam) z Teatru Wielkiego i Akademii Muzycznej w Łodzi. Równie znakomita, choć nie tak utytułowana. A od czasu do czasu byliśmy wożeni autobusami PKS do teatrów i łódzkiej filharmonii. Miałem więc podstawy do tego, żeby kiedyś być melomanem.
Na studiach, a Wydział Filozoficzno-Historyczny temu sprzyjał, nadal rozwijałem muzyczne pasje. Pomagało w tym pomieszkiwanie w jednym pokoju (nr 319) Domu Studenta nr III na Lumumbowie ze studentami drugiego roku wydziału wokalno-aktorskiego wspomnianej AM w Łodzi. Mirek Kosiński i Zbyszek Sawicki nie byli do mnie ani trochę podobni, ale na ich legitymacje studenckie, bo taka była możliwość, kupowałem bilety do teatrów, kin, a zwłaszcza do filharmonii. Kosztowały kilka złotych, pod warunkiem jednak, że były miejsca. Czasem więc siedziało się na schodach lub nawet stało, ale chłonęło się sztukę!
I tak też było 17 października na koncercie RPO z Londynu. Zdarzyło się, pech, że jadąc do Łodzi mieliśmy, jak to teraz piszą elegancko policjanci, zdarzenie drogowe; w Zduńskiej Woli motocyklista wjechał nam z tyłu pod samochód kolegi, który ten prowadził. Nic takiego się nie stało, lekko potłuczony motocyklista przyznał się od razu do winy, karoserię Citroena C5 naprawi się, ale konsekwencją tego było spóźnienie ponad pięciominutowe. Bileterka zlitowała się jednak nad nami. Nie czekaliśmy antraktu, aby móc wejść na koncert; wpuściła nas na schody dla orkiestry. W takich warunkach słuchałem m.in. Allegro de concert A-dur op.46 Fryderyka Chopina w wykonaniu pianisty, Konrada Biniendy, który utwór odpracował oraz trzech kompozycji Mieczysława Karłowicza, to w 110 rocznicę śmierci kompozytora. Najbardziej przyciągał jednak tajemniczy utwór Chopina, zwany trzecim koncertem geniusza, o którym kompozytor tak ponoć mówił na początku lat czterdziestych XIX wieku: „Otóż będzie to sztuka, którą po powrocie do kraju w wolnej Warszawie, na mym pierwszym zagram koncercie”. Sztuka była, na najwyższym poziomie! Duży w tym udział sieradzanina, Tomasza Bębna, który od 2 listopada 2011 jest dyrektorem FŁ. Chwała mu za ten koncert, chwała mu za to, co robi dla popularyzowania muzyki. Także dla mnie, skromnego melomana z Sieradza.

Połajania i uwagi przyjmuję: CLOAKING

LEK.

FORM_HEADER

FORM_CAPTCHA
FORM_CAPTCHA_REFRESH

Reklama

Najnowsze

Top 10 (ostatnie 30 dni)

Reklama

Zaloguj

Reklama
Reklama

Z krainy dowcipu

terkamichal24
Reklama

 

partnerzybar2

tubadzin150wartmilk150

 
 
stat4u