Zderzenie z koronawirusem w szatni
Wiadomo, że koronawirus to nie przelewki. Wirus nie do końca rozpoznany, groźny, dający się tak bardzo we znaki nie tylko Chińczykom i Włochom. W Polsce już jest, ale jego duch działał wcześniej niż on sam. Przekonałem się o tym kilka dni temu, kiedy pojechałem na kolejne badanie tomograficzne do poradni onkologicznej w Łodzi.
Oddając kurtkę do szatni, spotkałem się z zaskakującą reakcją szatniarza:
- O której chce pan zabrać kurtkę? Bo ze względu na koronowirusa szatnia czynna tylko do godziny osiemnastej? Byłem zdumiony, ale grzecznie odpowiedziałem, że badanie mam pół godziny wcześniej, więc zapewne nie zdążę.
- To może będę do osiemnastej trzydzieści?
- O co później ?– zapytałem kompletnie zdezorientowany, bo co może mieć czas pracy szatniarza do koronowirusa?
- Później to może pan odebrać okrycie w recepcji.
Nie chciałem ryzykować. Po kilkunastu minutach wróciłem do szatni i odebrałem kurtkę. Zastanawiałem się jednak przez cały czas, że trzeba mieć tupet, aby zasłaniając się koronowirusem skrócić sobie pracę o dwie godziny. Powiało PRL-em, bo nie masz pan racji i co mnie zrobisz…? Nie był to jednak ostatni tego wieczora akcent jakby z innego świata.
Ponieważ badanie z tak zwanym kontrastem wymaga picia wody z jakimś nieznanym mi płynem, dzielnie wypijałem co dziesięć minut kubek po kubku. Kiedy byłem po trzecim, pęcherz przypomniał mi, że trzeba na stronę. I wtedy okazało się, że toaleta w poczekalni jest nieczynna, o czym informowała kartka z napisem ,,AWARIA’’. - Ono, taka awaria, że ktoś zrobił wielką kupę i zatkało się! Kiedy odetkają, nie wiadomo… - informowała pani sprzątaczka. Wywołało to komentarze wydawałoby się smutnych pacjentów: - A co to, słonie z tej toalety korzystały? A może nosorożce? - Najbliższa toaleta we Wrocławiu? - zapytałem złośliwie pielęgniarkę. - A nie, bo tam, za szklanymi drzwiami - z uśmiechem odpowiedziała siostra. - Tam też zamknięte – stwierdziła z rezygnacją jedna z czekających na badanie kobiet.
Cisnęło mnie coraz bardziej, więc postanowiłem poszukać toalety na własną rękę. Przecież szpital duży, a nie wszystkie są uszkodzone i zamknięte. Tak trafiłem do toalety dla personelu. Otwartej, bo właśnie czyściła ją rzeczona sprzątaczka. Grzecznie zapytałem, czy mogę i już wciskałem się do wnętrza. Nic z tego. Sprzątaczka niczym Rejtan stanęła w drzwiach absolutnie nie czuła na moje prośby. - Co pan chce? Żeby mnie z pracy zwolnili? Ja tu mam procedury! Nie wolno i już! Odszedłem z jeszcze większym ciśnieniem. I wtedy olśniło mnie, przecież toaleta jest w pobliżu recepcji. Kawałek drogi, ale jest. Rzeczywiście, była. Ulga był krótkotrwała, bo oto przyszła refleksja. Co tam groźny koronowirus. Obok nas, w nas mieszkają od wieków inne wirusy. Swojskie, niby niegroźne, ale jakżesz dokuczliwe. Objawiają się codziennie. Nazywam je wirusami braku…
Połajania i uwagi przyjmuję: CLOAKING
LEK.