Reklama
menuvideotvomenuartykulymenugaleriamenulogo2menureklamaonasmenu 20lat
Strona główna Artykuły Felietony STRYJKU, MIAŁEŚ RACJĘ

STRYJKU, MIAŁEŚ RACJĘ

sieradzkie_peerelki2Pierwszego sierpnia minęło trzydzieści pięć lat lat od dnia, kiedy po szczęśliwym powrocie z wojska, zostałem zatrudniony w tygodniku ,,Nad Wartą''. Ten piękny czas przypomina mi się głównie z tej przyczyny, że miałem wtedy dwadzieścia pięć lat. Byłem przekonany, że świat jest wspaniały, a niemal wszyscy ludzie dobrzy i uczciwi.

Nie należałem wtedy, jak wielu moich znajomych, do tak zwanych młodych gniewnych. Nie wiem więc czemu teraz zaliczam się coraz częściej do starych wkur....... Miałem wtedy zdrowie, bo siódmym przykazaniu dla dziennikarzy Ryszard Kapuściński radzi: ,,Dbać o własne zdrowie. W przypadku reportera musi być końskie.''

Jeśli chodzi o mnie, zdrowie nigdy końskie nie było, ale nie miałem też specjalnie na co narzekać. Za swój pierwszy tekst cokolwiek przypominający informację reporterską uznaję to, co przy pomocy mojej Mamy, nauczycielki języka polskiego, stworzyłem wiosną 1971 roku do audycji szkolnego radiowęzła w LO im. Kazimierza Jagiellończyka w Sieradzu. Stało się to głównie za sprawą najlepszej, moim zdaniem, polonistki z tej szkoły, pani Jolanty Ruszkowskiej, która gdzieś tam wyczytała, że we Włyniu pod Wartą mieszkają dwaj rzemieślnicy wykonujący rekwizyty do filmów. Rzeczywiście, we wsi, w której wtedy mieszkałem z rodzicami, na tak zwanym Bugaju, mieli warsztaty bracia Grzegorzewscy; Ignacy - kołodziej i Stanisław – kowal. Wyczarowywali oni m.in. szable do ,,Pana Wołodyjowskiego'' i ,,Potopu'' Jerzego Hofmana, karety i wolanty do ,,Hrabiny Cosel'' Jerzego Antczaka, kolaski i dorożki do ,,Lalki'' Wojciecha Hasa. Zaś prawdziwym majstersztykiem była drewniana część z metalowymi ozdobami wielkiej kolubryny-wężownicy, armaty, która tak wspaniale zagrała w ,,Potopie''. Oczywiście, mam to wszystko przed oczami, gdyż jako chłopię nieletnie godzinami chłonąłem to, co działo się w warsztacie kołodzieja, a zwłaszcza w kuźni, gdzie w terminie ciężko pracował mój przyjaciel z dzieciństwa i sąsiedztwa, Piotrek Szumiela z Dzierząznej. Dla małego chłopca były to wspaniałe widoki; pryskały iskry, dźwięczały młoty uderzane o kowadło, buchała para w czasie hartowania stali, a po chwili podziwiałem głownię szabli. Szybko okazało się, że w dziennikarstwie trzeba mieć stalowe nerwy, czyli zdrowie psychiczne. Przekonałem się o tym już na praktyce w rozgłośni Polskiego Radia w Łodzi. Wobec redaktorów trzeba było być potulnym jak baranek, o czym najlepiej przekonał się niejaki ,,Żarówa'' - Sławomir Olejniczak ze Studenckiego Radia ,,Żak'' Politechniki Łódzkiej. Z praktyki wyleciał po kilku dniach, gdyż zbyt często dyskutował z tymi, których powinien słuchać. Paradoks historii był taki, że w kilka lat później Sławek wrócił do rozgłośni, był jej pracownikiem, a potem jednym z wybitniejszych autorów słuchowisk radiowych w Polsce.

Ja byłem bardziej potulny, ale też podpadłem jednemu z redaktorów, który czołgał mnie jakiś czas, dopingował do zbierania informacji o remontach szkół, po czym przejrzawszy je powiedział, że do niczego się nie nadają. Jakież było moje zdziwienie, kiedy dwa dni później usłyszałem moje informacje na antenie, ale... w programie tegoż redaktora! Oj, musiałem mieć wtedy zdrowe nerwy.

I tak w czasie niemal całej praktyki, zwłaszcza w jednej sytuacji, która chyba zaważyła, że już trzydzieści pięć lat jestem dziennikarzem. Red. Zbigniew Wojciechowski, nieżyjący już znakomity dziennikarz sportowy, u którego pobierałem wówczas nauki, zlecił mi napisanie notatki prasowej do serwisu informacyjnego z procesu dwóch kibiców, którzy rzucali na meczu Widzewa butelkami, a jeden z nich tak celnie, że trafił sędziego w głowę. Akurat byłem na tym meczu i całe zdarzenie widziałem z bliska. Wiedząc o tym z moich opowiadań red. Wojciechowski uznał, że tym bardziej jestem ,,predysponowany do napisania takiej notatki''. Pojechałem więc do sądu na Plac Dąbrowskiego. Mimo, że byłem tam dobrych kilkanaście minut przed rozprawą, nijak nie mogłem wejść na salę. Cóż, na taki proces zjechało się pół dziennikarskiej Polski. Po kilku próbach wepchnięcia się na salę rozpraw, zrezygnowałem i wróciłem do rozgłośni. Kiedy załamany stanąłem przed red. Wojciechowskim, ten powiedział: - Synu, jeśli nie będę miał informacji z tego procesu, więcej nie pokazuj mi się na oczy! Wróciłem, poczekałem na przerwę i niemal na czworakach wdarłem się do sali tak nagrzanej od lamp oświetleniowych ekip telewizyjnych, że już po kilku minutach cały ociekałem potem. Tłok był taki, że nie mogłem notować, więc musiałem zapamiętać sentencję wyroku i inne ważne informacje. Notatkę objętości około dwudziestu wierszy pisałem prawie dwie godziny. Głównie dlatego, że pan Zbyszek trzykrotnie odrzucał tekst. Wreszcie go przyjął! Informacja znalazła się w serwisie. Byłem szczęśliwy. Kopię maszynopisu tego tekstu mam do tej pory wśród swoich największych pamiątek osobistych.

Tylko ja wiem, ile mnie to zdrowia kosztowało! Dalej bywało jeszcze gorzej. Bo i w ,,Nad Wartą'' i w kolejnych gazetach, a potem jako współpracownik Telewizji Polskiej przeżywałem wiele trudnych chwil. Nie ma co ukrywać, praca była stresująca, warunki trudne nie tylko na uciążliwości upadającej komuny. Wówczas przypominał mi się stryjek Czesław, jeden z pięciu braci mojego Ojca, długoletni sędzia Sądu Wojewódzkiego w Łodzi, a potem sądów w Gdańsku. Przypomniała mi się jego reakcja, kiedy powiedziałem mu na pierwszym roku studiów, że chciałbym zostać dziennikarzem. Stryjek zmarszczył czoło, miał przecież wielu kolegów dziennikarzy, i powiedział: - Kochany, musisz mieć żelazne zdrowie, mocną głowę, a przede wszystkim trzustkę i wątrobę... Teraz rozumiem - stryjek miał absolutną rację!

LEK.

FORM_HEADER

FORM_CAPTCHA
FORM_CAPTCHA_REFRESH

Reklama

Najnowsze

Top 10 (ostatnie 30 dni)

Reklama

Zaloguj

Reklama
Reklama

 

partnerzybar2

tubadzin150wartmilk150

 
 
stat4u