Reklama
menuvideotvomenuartykulymenugaleriamenulogo2menureklamaonasmenu 20lat
Strona główna Artykuły Felietony Lekkość bytu? Ludzkim głosem do Stefana Niesiołowskiego

Lekkość bytu? Ludzkim głosem do Stefana Niesiołowskiego

Na szczęście, nie mam drastycznych przygód związanych ze Świętami Bożego narodzenia, czy z wigilią tych świąt. Ba, nie mam nawet takich, które wiązałyby się z okresem przedświątecznym lub tuż poświątecznym. No i dobrze, niech tak będzie dalej, ponieważ święta lubię spędzać w atmosferze błogości i w przekonaniu, że zawsze będzie mi tak dobrze... Niestety, życie brutalnie przypomina mi, że tak nie jest...

Kiedy jednak sięgnę głęboko ,,w dyski miękkie mojego komputera'', zwanego mózgiem, coś znajduję. Coś, co wzbudziło kiedyś mój niepokój, sprawiło, że okresie świąt inaczej zadumałem się nad życiem i moim w nim udziale.

Była Wigilia Roku Pańskiego 1973. Jechaliśmy po wieczerzy od rodziców mojej Mamy, którzy mieszkali we wsi Świerczów pod Widawą, wsi dla mnie sentymentalnej, bo właśnie tam się urodziłem w wielkim drewnianym domu Marcina i Walentyny Bączyków. Jechaliśmy radzieckim ,,bolidem'' o nazwie ,,Zaporożec'', wyróżniającym się w świecie samochodowym tym, że miał dobre ogrzewanie i pewnie niczym więcej. Było już grubo po 21-ej, kiedy przejeżdżaliśmy przez wieś Ligota w gminie Zapolice, a właściwie byliśmy już jakiś kilometr za tą wioską. Wtedy prowadzący samochód mój ojciec, niemal w ostatniej chwili zobaczył leżącego na środku drogi człowieka. Zatrzymaliśmy się, aby nieść pomoc. Okazało się, że oddycha, ale wydala swojski zapach gorzały... 
Nie sposób było dobudzić delikwenta, więc odnieśliśmy śpiącego na skraj bocznej drogi, gdzie było dużo trawy i tam zostawiliśmy. Dlaczego? Ciepło było tej nocy, ze trzy stopnie powyżej zera, więc nie mógł zamarznąć, no i nikt go już nie mógł przejechać. Pozostała refleksja, jak można się tak ,,urąbać'' w Wigilię? Ano, można... Polska!

Inna wigilijna opowieść też jest związana ze wspomnianym Świerczowem, a właściwie z jednym z jej mieszkańców, który za jakąś rozróbę trafił do sieradzkiego więzienia. Ponieważ miał mały wyrok i dobrze się sprawował, siedział w tzw. lżejszym oddziale ZK w Męckiej Woli. Na początku grudnia 1993 roku wraz z kilkoma innymi skazanymi pracował przy przebudowie magazynu po sklepie rybnym PSS przy Alei Pokoju 11, gdzie od 18 prawie lat mieści się studio TV Sieradz SF. Wtedy było na ten cel dopiero przystosowywane. Było jakoś tak tuż po południu 24 grudnia 1993 roku, kiedy do małego pokoiku Oddziału ,,Wiadomości Dnia'' (był to świetny dziennik, który bodaj w 1997 roku zakupili Niemcy z Passauer Neue Presse i połączyli z ,,Dziennikiem Łódzkim'') przy ul. Jana Pawła II 15, zwanym niegdyś ,,Domem Prasy'', weszło dwóch ludzi. 
Jako że robota lubi głupich, siedziałem jeszcze w redakcji przy pisaniu tekstu do numeru poświątecznego, który przecież z czegoś trzeba było zredagować. Panowie przywitali się kordialnie, a jeden z nich przypomniał się jako mój krajan. Jakiś czas dochodziliśmy, z których to on W. i kim był dla mojego Dziadka, po czym krajan z niejaką nieśmiałością wyznał, że dostali przepustki na święta, mają trochę czasu do odjazdu autobusu, mają ochotę się napić, ale nie mają za co... Tu nastąpiła prośba o pożyczkę w wysokości 25 złotych, bo tyle kosztowało wtedy standardowe pół bani. Niestety, byłem po ostatnich świątecznych zakupach i nie dysponowałem taką gotówką. Po negatywnej odpowiedzi goście posmutnieli. Posmutnieli tak bardzo, że żal mi się ich zrobiło; przecież jeszcze parę godzin temu siedzieli w więzieniu, dawno nie pili, chcieliby się jakoś pożegnać na święta, złożyć sobie życzenia, a przecież opłatka przy sobie nie mieli. Wzruszyłem się do tego stopnia, że przeprosiłem ich na chwilę, wyszedłem z redakcji do najbliższego sklepu spożywczego, który prowadzili moi znajomi i gdzie zawsze miałem ,,linię kredytową''. Korzystając z tej linii nabyłem pół litra czystej, by po chwili darować je moim gościom. Zanim jednak dałem im ów skarb, na który patrzyli wzrokiem wielce pożądliwym (w młodości patrzyłem tak na niektóre panienki, a i dzisiaj iskra w oku błyśnie...), wymusiłem od nich pod przysięgą, że skończą na tej flaszce i w domach, gdzie na nich czekają, będą grubo przed wieczerzą. Zrobiłem to dlatego, ponieważ stanął mi przed oczami człowiek, który pijany w dym leżał na szosie w wigilijny wieczór... Przysięgli, wyściskali mnie życząc wszystkiego, czego chcę, po czym radośnie zniknęli. Po latach, rozmawiając przez przypadek z mężem mojej kuzynki, rolnikiem ze Świerczowa, dowiedziałem się, jakim to jestem wspaniałym człowiekiem, bo w Wigilię obdarowałem potrzebujących flaszką wódki. Najbardziej interesowało mnie jednak to, czy krajan dotrzymał danego mi słowa. Okazało się, że dotrzymał. Był na czas w domu i podczas wigilijnej wieczerzy wiele o mnie opowiadał... Przyznam, że poczułem się wtedy lepiej!

Od wczesnych lat 90. zdarzało mi się bywać na opłatku wigilijnym w Ceramice Tubądzin, a konkretnie – we wspaniałym dworze Walewskich, gdzie teraz jest muzeum ich imienia. Byłem tam także w grudniu roku 1995. Wśród prawie setki gości Barbary Kaźmierskiej i Andrzeja Wodzyńskiego, współwłaścicieli tej zacnej firmy, był także Stefan Niesiołowski, wtedy ,,jastrząb'' polityczny Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego. Słynnego ZChN, które – zdawało się czasem – przymiotnik ,,chrześcijańskie'' miało tylko w nazwie... Między innymi dlatego nie znosiłem wtedy pana Stefana, a zwłaszcza jego poglądów. Kiedy przyszedł moment łamania się opłatkiem i składania sobie życzeń, chciałem uniknąć spotkania ze wspomnianym politykiem, który – jak to się mawia - ,,robił na tej uroczystości za małpę''. Wyjątkowo mi się to nie udało. W pewnym momencie dosłownie wpadłem na Stefana Niesiołowskiego. Chwilę zastanawiałem się (on też, tylko raczej o tym, kim ja jestem...), po czym zacząłem w te słowa: - Choć absolutnie nie podzielam Pańskich poglądów, dziś jest taki dzień, kiedy... Tu nastąpiło więcej serdeczności, które natychmiast zostały odwzajemnione. Po jakimś czasie znowu trafiliśmy na siebie, wypiliśmy po kilka kieliszków wódeczki. Pan Stefan okazał się uroczym człowiekiem. 
Aż tak, że razem z Patrycją Perek, wtedy czołową reporterką TVO) poprosiliśmy zacnego gościa do wspólnej fotografii.

Minęły lata. Wydaje mi się, że tamto spotkanie pozwoliło mi bardziej zrozumieć Stefana Niesiołowskiego i jego poglądy, które przecież zmieniły się z czasem. Do tego stopnia, że w wielu przypadkach podzielam je niemal całkowicie. Teraz myślę, że takie spotkania wigilijne rzeczywiście służą czasem wzajemnemu zrozumieniu. Nawet z tymi z odległych stron światopoglądowych. Tego zrozumienia sobie i wszystkim życzę. Przyda nam się! Wtedy łatwiej żyć. I z życzeniami przekazuję to, co napisałem równo przed rokiem na święta i na nowy rok.

Słońce zaszło odpowiednią ilość razy
No i wzeszło tyle samo razy też
Już się pewnie nic takiego nie wydarzy
Żeby wiedzieć lub nie wiedzieć chcieć
Taki dzień jest jeden raz do roku
Kiedy życzeń przyjmujemy moc
Powtarzamy słowa; zdrowie, spokój
A to przecież taka smutna noc...
Bo i przeszło i minęło bezpowrotnie
Bo ktoś odszedł i nie wróci już
I sąsiadki nie ma w tamtym oknie
Na niedźwiadku znowu wyblakł plusz
Tak być musi i tak będzie nieodmiennie
Póki my jesteśmy, my cierpimy i kochamy
Słońce znowu jutro wzejdzie
Życzmy sobie, żeby także z nami...


LEK.

Połajania i uwagi przyjmuję: CLOAKING

FORM_HEADER

FORM_CAPTCHA
FORM_CAPTCHA_REFRESH

Reklama

Najnowsze

Top 10 (ostatnie 30 dni)

Reklama

Zaloguj

Reklama

 

partnerzybar2

tubadzin150wartmilk150

 
 
stat4u