Reklama
menuvideotvomenuartykulymenugaleriamenulogo2menureklamaonasmenu 20lat
Strona główna Artykuły Felietony Co jakiś czas przypominał będe w siewie.tv moje rozmowy, wywiady ze znanymi ludźmi, których nadal cenie i szanuje. Zaczynam od wywiadu z Markiem Niedźwieckim. Tekst ukazał się w numerze 44/45 tygodnika ,,Nad Wartą'' z 16 grudnia 1982 r.

Co jakiś czas przypominał będe w siewie.tv moje rozmowy, wywiady ze znanymi ludźmi, których nadal cenie i szanuje. Zaczynam od wywiadu z Markiem Niedźwieckim. Tekst ukazał się w numerze 44/45 tygodnika ,,Nad Wartą'' z 16 grudnia 1982 r.

niedzwiecki_white_1Z Szadku do „Trójki”. Rozmowa z prezenterem programu III Polskiego Radia – Markiem Niedźwieckim

 

- Jest Pan znany słuchaczom programu III Polskiego Radia, szczególnie jako prowadzący sobotnią Listę Przebojów, więc przedstawiać Pana szerzej nie muszę i od razu przejdę do pytań. Jak to się stało, że z małego miasteczka, z Szadku , zawędrował Pan do III Programu PR?

-Sam się zastanawiam nad tym czasami i wtedy sobie myślę: jak to się stało, że z takiego małego miasteczka, po pokonaniu wielu przeszkód, udało mi się dostać do programu, w którym chciałem pracować. Wydaje mi się, że to jest po prostu moje ogromne życiowe szczęście poparte pracą i bardzo konsekwentnym dążeniem do celu. Wszystko zaczęło się wtedy, kiedy słuchałem bardzo popularnej w latach 60, audycji radiowej „Popołudnie z młodością” i w pewnym sensie ta audycja „zaraziła” mnie do radia. Pomyślałem sobie, ża bardzo chciałbym w czymś takim w przyszłości pracować, coś takiego robić. Oczywiście droga była bardo daleka, cel odległy, no i właściwie nierealny. Z Szdku mogłem iść do najblizszej szkoły średniej, w Zdunskiej Woli. Drogą eliminacji wybrałem LO nr 2 im. M. Fornalskiej, gdyż żadne technikum w tym mieście mi nie odpowiadało. Tam też uczyłem się angielskiego i... ciągle w podświadomości myślałem, że wszystko to mi się przyda, żeby kiedyś pracować w radiu.

-Czy pamięta pan nauczyciela języka angielskiego?

-Oczywiści pamiętam, bo jest to znakomita pedagog – profesor Adamowicz, zresztą też pochodząca z Szadku, która kiedyś tam znała mojego wujka, do którego ponoć byłem bardzo podobny. Kiedyś zdarzyła się bardzo zabawna historia na lekcji, bo pani profesor krzyknęła do mnie – Antek, bo tak właśnie miał na imię mój wujek. Pani profesor Adammowicz zawdzięczam to, że bardzo pokochałem język angielski i właściwie znam ten język tak dobrze, aby swobodnie porozumiewać się w tych tematach, które mnie interesują. Znajomość angielskiego rzeczywiście bardzo pomogła mi w tym, że teraz pracuję w radiu. Drogą kolejnej eliminacji zdecydowałem, że dalej będę uczył się w Politechnice Łódzkiej i że będzie to wydział Budownictwa Lądowego i Architektury. W 1973 roku udziela sie w studenckim radiu „Żak”, w którym pracowałem 6 lat. W „Żaku” koledzy często pytali mnie, czy chciałbym pracować w radiu. Na to odpowiadałem, że tylko w „Trójce”. Dzięki znajomości języka angielskiego zacząłem współpracować z rozgłośnią Łódzką Polskiego Radia. Odbywała się właśnie łódzka edycja „Jazz Jamboree” i poproszono mnie, abym zrobił wywiad z kilkoma angielskimi i amerykańskimi muzykami, którzy przyjechali na ten festiwal. Ja to zrobiłem, a ówczesny szef redakcji muzycznej, pan Dulski, dobrze to wszystko ocenił, no i tak się to zaczęło. Jednak do radia dostałem się przez zupełny przypadek. Został ogłoszony konkurs na spikera. Ostatniego dnia tego konkursu zgłosiłem się z koleżanką z „Żaka”. Asią Bednarską i tak to się stało, że właśnie nam dwojgu zaproponowano pracę. Już trzy dni po tym egzaminie wstępnym na spikera poszedłem na swój pierwszy dyżur do radia. Pamiętam, że było to dokładnie w moje imieniny w 1978 roku. Od października 1987 r. pracuję na stałe w Radiokomitecie. Wtedy jako spiker, a trochę później – jako młodszy redaktor redakcji muzycznejw łódzkiej rozgłośni PR. Potem zaczęła się droga do Warszawy, ale „Trójka” mi się już nie podobała, gdyż było to wtedy radio skostniałe. Zacząłem tedy współpracować, w 1979 r., ze Studiem „Gama”.

-Czy to prawda, że pracę w studio „Gama” zaproponował Panu witold Pograniczny?

-Tak, redaktor Pograniczny, szef Naczelnej Redakcji Muzyki Rozrywkowej, pozowlił mi na wiele spraw w studio „Gama”, a potem zaproponował oddelegowanie do Warszawy i pozycję niejako szefa, koordynatora audycji studia „Gama” w proramie radiowym. Robiłem to od maja do grudnia 1981 r. Zaproponowano mi wtedy etat od stycznia 1982 r. i właściwie już jak gdyby się na to godziłem, gdyż nie widziałem innej szansy. „Trójka” nadal mi się nie podobała, po prostu nie bawiło mnie to radio, które „Trójka” wtedy robiła. Bawiło mnie to, co mogłem robić w „Czwórce” i w „Jedynce”. No, ale potem był stan wojenny i wszystko się rozwiązało. Powstała nowa „trójka” i zupełnie nieoczekiwanie dostałem propozycję od tego programu. Wyglądało to w ten sposób, że (oczywiście wcześniej koledzy moi rozmawiali na mój temat z naczelnym redaktorem programu III – Andrzejem Turskim), gdzieś w przelocie na korytarzu, pan Andrzej zapytał: chcesz pracować w trójce? Ja odpowiedziałem: - Chcę! Red. - Turski: No to już pracujesz. Cześć, do widzenia, nie mam czasu. Tak, że odbyło się to bardzo szybko i konkretnie.

-Czy wtedy wiedział Pan, jaka ta „Trójka” będzie?

-Ten program został wymyślony przez parę osób, z Andrzejem Turskim na czele. Ja tego nie wiedziałem. Na początku stanu wojennego, z wiadomych względów, rzadko bywałem w Warszawie. Wiedziałem, że ten program się rodzi, że są jego pewne koncepcje. Było ich kilka, wygrała ta wymyślona przez Andrzeja Turskiego, który wiedział, że ja lubię się bawić w takie rzeczy, jak lista przebojów. Miał od swoich znajomych i pracowników wiadomości, że przydałbym się w tej nowej „Trójce” i dlatego zaproponował mi tę pracę, chociaż wcześniej mnie nie znał. Postawił na mnie „w ciemno” i nie wiem – jest zadowolony, czy nie? Wydaje mi się, że tak, bo czasami mówi, że jeszcze mu „gram” dobrze.

-Jak Pan w tej chwili się określa: prezenter czy dziennikarz?

-Prezenter, chociaż jest to trochę jakby moja degradcja, dlatego, że w studiu „Gama” byłem dziennikarzem muzycznym. Często miałem okazję robić wywiady z wykonawcami, materiały publicystyczne na temat muzyki, zajmować się tą muzyką trochę od drugiej strony, a nie tylko ją serwować. W ,,Trójce” moja rola ogranicza się właściwie tylko do roli prezentera. Wynika to przede wszystkim z tego, że nie mam czasu na nic więcej. To, co robię w tej chwili, to jest kolejna faza tego, co ja bym chciał robić. To nie jest jeszcze to, co ja bym chciał robić ostatecznie. Ludziom się wydaje, że robienie listy przebojów to jest bardzo fajna sprawa. Jest fajna, ale wbrew pozorom jest to ciężka robota, bo właśnie sam liczę głosy na listę. Czytam listy od słuchaczy, bo muszę widzieć co ludzie myślą o tej audycji. Inaczej będę obok tej listy. Muszę tez montować nagrania, muszę zdobywać nowe rzeczy, czytać prasę, słuchać radia Luxemburg i amerykańskih stacji, które nadają listy przebojów, żeby potem z tej całej masy nagrań wybrać te, które mogę polecić słuhaczom. Poza tym muszę te nagrania przegrywać, montować, opisywać, a to jest dużo żmudnej roboty, która zajmuje bardzo wiele czasu. Zwykły słuchacz nie ma o tym pojęcia. On wie, że ja jestem od 20 do 22 na antenie, a nie wie, ile to kosztuje pracy.

-Czy „po drodze” do stania się profesjonalnym prezenterem wzorował się Pan na kimś?

- Nie. Chyba nie było w moim przypadku czegoś takiego. Ja po prostu, jak tylko sięgam pamięcią wstecz, zawsze miałem żądzę tego, żeby wiedzieć dużo na temat muzyki i żeby to wszystko przekazać, żeby te wszystkie nagrania, które mam, którymi dysponuję, udostępnić tym, którzy są nimi zainteresowani. Natomiast jest jeden wzór, myślę, że niedościgły dla mnie. Jest nim K.C . Caser, który prezentuje listę American Top40. Tę listę nagrywa się w Hollywood, a przedstawia ją ponad 250 stacji radiowych na całym świecie. Kiedy zaczynałem robić Listę Przebojów w „Trójce”, to trochę chciałem, żeby w ogólnym zarysie była ona taka, jak American Top 40.

- Dla wielu młodych ludzi zawód przentera wydaje się niezwykle atrakcyjny. Czy tak jest w rzeczywistości?

- Nie ulega wątpliwości, ze jest to bardzo atrakcyjny zawód. Ale także jest to zawód, nie umiem tego właściwie nazwać, niebezpieczny, bo jak już się raz w to wejdzie, to nie można się wycofać i wtedy nie ma się czasu np. na chorobę. Ja w tej chwili jestem chory, powinienem leżeć w łóżku, ale nie mogę – lista musi iść, bo jest radio. To bardzo wciąga i człowiek jest po prostu uwiązany. Ostatnie kilka sobót mam do godziny 22 zajętych. Praktycznie bez żadnych szans na wyjazd na weekend. Prezenter – zawód atrakcyjny, ale to nie jest tak, jak to się wielu ludziom wydaje, że nic prostszego jak wziać trochę utworów, przedstawić je i jest się świetnym. Nic bardziej błędnego niż takie mniemanie. Jest to zawód, w którym nie można sobie pozowolić na miesiąc pauzowania, bo wtedy jest się poza konkurencją.

- Wielu młodych ludzi zapytałoby Pana, jak zostać prezenterem? No więc jak?

-Na to nie ma odpowiedzi. Wydaje mi się, że potrzebna jest ogromna pasja i upór w dążeniu do celu. Jest to bardzo trudne. Trudno wejść w krąg prezenterów, dobić się do tej czołówki. Jest to døuga droga i coraz trudniejsza dlatego, że ci prezenterzy, którzy już tam są, nie bardzo chcą rezygnować ze swych pozycji, i to jest zrozumiałe.

-Skąd u Pana, człowieka młodego, taka znajomość muzyki rockowej i nie tylko rockowej?

- To jest tylko słuchanie muzyki i jeszcze raz słuchanie. Jeśli już się zdecyowałem na to, że będę prezenterem muzycznym w radiu, jeśli zostałem zweryfikowany i pracuję w tej instytucji, to czuję się w tej chwili w obowiązku wobec tych, którzy mnie słuchją, żeby być na bieżąco. Nie mogę popełniać błędów, choć wiem, że popełniam je czasami, bo nie ma ludzi nieomylnych. Odkąd sięgam pamięcią, zawsze słuchałem muzyki, a od 1968 roku słuchałem jej, jak gdyby w podświadomości przygotowując się do tego, co będę robił w przyszłości i co robię właśnie teraz. Notowałem wyniki list przebojów z Luksemburga, nasze – Studia Rytm, Rozgłośni Harcerskiej. To wydawało się wtedy dla wszystkich śmieszne, a w tej chwili to mi bardzo pomaga. Ja mam te wszystkie zestawy i wiem, że np. 5 grudnia 1972 roku na pierwszym miejscu było to i to, a na drugim co innego – bez sięgania do trudno dostępnych źródeł zachodnich.

-Czy może Pan zdradzić tajemnicę, kto wpadł na znakomityu pomysł stworzenia w III programie listy przebojów. Może to był chwyt „pod młodzież”, czy może, co bardziej prawdopodobne, wypłynęło to z ogromnej obecnie popularności muzyki rockowej w Polsce?

-Nie mogę powiedzieć, że to ja wymyśiłem listę przebojów w programie III, bo byłaby to nieprawda. Taką listę jaka jest, to ja wymyśliłem, natomiast sam pomysł wyszedł od tych, którzy układali ten program. Szef, red. Tuski, powiedział: W sobotę od 20 do 22 będzie lista przebojów. No to padło moje nazwisko i stwierdzenie, że najlepiej robiłby to „Niedźwiedź”, czyli, że ja idąc do pracy w redakcji muzycznej „trójki”, szedłem niejako z listą przebojów pod pachą.

-Ile osób bierze przeciętnie udział w głosowaniu na Listę Przebojów „trójki” i czy są to tylko ludzie młodzi?

-Przeciętnie jest to około 4 tysiecy kartek i listów i około tysiąca – tysiąc dwieście telefonów w ciągu tych trzech godzin w każdą sobotę. Są to na ogół głosy od ludzi młodych, chociaż czasami dostaję listy bardzo sympatyczne od takich ludzi, którzy tak jak ja „wychowali” się na liście przebojów studia „Rytm”. Sam na nią kiedyś głosowałem i dlatego chciałem robić listę przebojów. Pamiętam jak przed kilkunastu laty zawsze w sobotę o godz. 18 czekałem z zeszytem i ołówkiem i nie było siły, abym mógł wtedy co innego robić – była lista przebojów, nie było żadnej szansy na inne sprawy. Dlatego chciałem taką listę robić, gdyż brakowało mi tego prezentu od radia dla młodych ludzi, krórzy lubią się w to bawić. Nie wiem czy akurat lista „Trójki” jest w Polsce najpopularniejsza, w każdym razie wydaje mi się, że te 4 tysiáce kartek i tysiące telefonów, to jest duża liczba, a przecież pisze do nas mniej więcej co dziesiąty słuchacz listy. Jest to zabawa dla tych, którzy chcą się w listę bawić. Dla innych staram się, żeby ta audycja była atrakcyjna poza tą „gonitwą”. Być może właśnie dlatego audycja jest taka popularna.

-Jest Pan, jak to się mawia, człowiekiem z branży, a zatem, jakby z tego punktu widzenia wytłumaczył Pan narastającą w Polsce od mniej więcej dwu lat popularność muzyki rockowej.

-Były w polskiej muzyce rockowej lata tłuste (sześćdziesiąte) i lata chude (siedemdziesiąte. Nagle pojawiło się hasło: muzyka młodej generacji. Był to rok 1977 i od tego właśnie zaczynają się lepsze lata polskiej muzyki rockowej. Po latach chudych, nastąpił ogromny boom na tę muzykę. Sprawili to też sami jej odbiorcy. Nigdy nie bywało u nas takich wielkich koncertów jak dziś, kiedy rock świetnie się sprzedaje i jest na tę muzykę ogromne zapotrzebowanie.

-Mick Jagger stwierdził kiedyś, że: „rock to jest ciągle to samo tylko nieco inaczej”. Czy zgodziłby się Pan z tym stwierdzeniem? Czy rock to muzyka, która się rozwija, a nie tylko jest wzbogacana?

-Wydaje mi się, że ta muzyka jest tylko wzbogacana, bo jak się posłucha np. najnowszych nagrań muzyki new romantic, która pretenduje do tej muzyki najmodniejszej, to nagle się okazuje, że nowy przbój grupy Human League - „Mirror Man” zaczyna się jak stary przebój The Supremes sprzed dwudziestu prawie lat. Te wszystkie new romantic nasze polskie, czyli „Republika” (w pewnych utworach), „Kapitan Nemo”, to wszystko jest nic innego, jak stare beginy, które są tak samo grane jak 15, 20 lat temu. Zgadzam się tym stwierdzeniem, że rock to jest to samo, tylko trochę inaczej. Jest to ciągle szukanie wokół tego samego, zastanawianie się: jakby to samo sprzedać troszkę inaczej, żeby było bardziej świeże, inne.

-Prezenterzy dość powściągliwie ujawiają swe prywatne gusty muzyczne. Czy może mógłby Pan to uczynić dla czytelników „NW”?

-Nie, na ten temat nie chcę mówić w Liście Przebojów, bo jest to sugerowanie. Jak, nie daj Boże, powiem, że „Autobiografia” wreszcie spadła na siódme miejsce, to potem dostaję setki listów z inwektywami: ty świnio, ty głąbie, jak ty możesz się źle wyrażać o „Autobiografii”. Prywatnie mogę zdradzić swoje upodobania muzyczne, chociaż one się zmieniają. Do tych stałych punktów w moich upodobaniach należy grupa Genesis – szczególnie płyty „Wieczny wiatr” i „Sztuczka z ogonem”, zespół the Eagles. Generalnie – preferuję muzykę amerykańską, tzw. amerykański rock bardziej mi odpowiada niż brytyjski. Lubię takie zespoły jak Stix, Kansas, Player. Lubię cały nurt amerykańskiej ballady, do którego zaliczają się wykonawcy u nas właściwie nieznani: Jackson Brown, Don Fogelberg, John David Souther. A poza tym Gino Vanneli, za piękne „samki” jakie tworzy w swojej muzyce. Ostatnio podobają mi się nowe zespoły brytyjskie: Talk Talk, Depeche Mode, ale nie zachwycam się nimi.

-W jaki sposób przygotowuje Pan swoje audycje? Skąd na przykład bierze Pan płyty, które dla większości młodych ludzi są niedostępne?

-To jest największy problem prezenterów. Polskie radio jest takie, jacy są w nim prezenterzy. Dlatego, że jeśli ja lubię jakąś muzykę, to mam te płyty, bo kupuję je prywatnie. To wszystko co gram na antenie, to są moje prywatne nagrania z prywatnych płyt. Wiadomo, jakie są obecnie ceny płyt na giełdach – od 6 do 12 tysiecy zlotych! A ja te płyty muszę mieć. Jak ja je kupuję? Przez znajomych, którzy wyjeżdzają za granicę. Płyty załatwiam prywatnymi kanałami i tak czynią wszyscy prezenterzy.

-Mamy akurat koniec roku, a o tej porze aktualne zaczynają być w branży muzycznej różnorakie plebiscyty muzyczne na najróżniejsze naj... Jakie są pańskie typy w kończącym się roku?

-To jest najtrudniejsze pytanie, jakie mógł mi Pan zadać. Nie zastanawiałem się jeszcze nad tym, ale tak na „rybę'' strzelając. W Polsce numer jeden: piosenka - „Autobiografia”, zespół „Manaam”, a potem „Perfekt”. Natomiast za granicą... ? Musiałbym się bardzo długo zastanawiać. Bardzo podobała mi się piosenka Steve Wondera „Tamta dziewczyna”. Zawsze pod koniec roku bardzo trudno jest ocenić to, co się w świecie muzycznym działo. Potrzeba na taką ocenę trochę czasu i będę mógł coś o tym powiedzieć dopiero na początku roku przyszłego. Cieszy mnie powracająca popularność ballad, to jest w tej chwili to „coś nowego” na Liście Przebojów i to znaczy, że ludzie są zmęczeni ostrą muzyką. Muszę jednak powiedzieć, że nie było w tym roku takich utworów czy płyt, po przesłuchaniu których byłbym zupełnie oszołomiony.

Dziękuję za rozmowę KRZYSZTOF LISIECKI

Ps. W oryginale tekstu bylo pytanie o ciezar rosnacej popularnosci Marka. Odpowiedzial, ze juz já czuje, co czasem przeszkadza, wiec wywiad konczyl sie zdaniem: I dlatego do tej rozmowy nie bedzie zdjecia Marka Niedzwieckiego! Zdanie nie zmiescilo sie na kolumnie ,,Nad Warta'', bo w numerze swiatecznym tygodnika byly rownie wazne teksty!

(lek.)

FORM_HEADER

FORM_CAPTCHA
FORM_CAPTCHA_REFRESH

Reklama

Najnowsze

Top 10 (ostatnie 30 dni)

Reklama

Zaloguj

Reklama
Reklama

Z krainy dowcipu

terkamichal24
Reklama

 

partnerzybar2

tubadzin150wartmilk150

 
 
stat4u