Reklama
menuvideotvomenuartykulymenugaleriamenulogo2menureklamaonasmenu 20lat
Strona główna Artykuły Aktualności Urodzona w Zduńskiej Woli paraolimpijka ponownie z medalem w Tokio. Ma szczęście w sporcie, piekło miała w domu!

Urodzona w Zduńskiej Woli paraolimpijka ponownie z medalem w Tokio. Ma szczęście w sporcie, piekło miała w domu!

ROZA1Historia tej sportsmenki to niemal gotowy scenariusz na film mrożący krew w żyłach, ale i dający przesłanie, że warto nawet o siebie walczy nawet w najtrudniejszych sytuacjach! A bohaterką byłaby Róża Kozakowska, Bestialski ojczym i sukcesy w sporcie. Bicie przez sadystę, siekiera wbita w kolano i ...medale za udział w zawodach. Mieszkanie w urągających warunkach. Wyprowadzka od matki i ojczyma bestii i zamieszkanie w kontenerze, bez wody. Jak ludzie z tak zwanego marginesu... Ta historia Róży bulwersuje, ale jej sukcesy budują...

 

32-letnia reprezentantka Polski na Igrzyskach Paraolimpijskich w Tokio ponownie stanęła na podium. 26 sierpnia, w dniu swoich 32. urodzin. Urodziła się w Zduńskiej Woli, czym chwali się teraz w mediach społecznościowych prezydent miasta Konrad Pokora. Została zwyciężczynią konkurencji rzutu maczugą kobiet. Dodajmy, że było to pierwsze złoto dla polskiej reprezentacji paraolimpijczyków! Odległością 28,74 m ustanowiła - jakby przy okazji - rekord świata w tej dyscyplinie!
Z kolei, wczoraj 1 bm. zdobyła swój drugi medal w Japonii. Tym razem w pchnięciu kulą. Niestety srebrny, choć jak podaje eurosport.tvn24. pl: " Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że Kozakowska zdobędzie w środę złoty medal. Rozpoczęła finał wyśmienicie. Posłała kulę na odległość 7,10 m, rekord świata w pierwszej próbie! Sęk w tym, że Polka tego dnia miała znakomitą konkurencję. Ukrainka Anastasia Moskalenko odpowiedziała jeszcze lepszą odległością – 7,61 m i nowym rekordem świata. Kozakowska jeszcze się poprawiła, w czwartej próbie uzyskała 7,37 m. Za mało, żeby zagrozić Ukraince. Polka wicemistrzynią olimpijską. To jej drugi medal w Tokio, wcześniej sięgnęła po złoto w rzucie maczugą. Dla Polski to 17. medal w trwających do niedzieli igrzyskach paraolimpijskich". ( źródło: https://tvn24.pl) Sukcesy w sporcie, to nie wszystko, co powinniśmy wiedzieć o Róży...
Zapowiadała się w latach szkolnych na świetną sprinterkę. I była w tym dobra, Jednak zachorowała kilka lat temu na neuroboreliozę stawowo-mózgową, która zaatakowała jej układ nerwowy po ukąszeniu kleszcza. Choroba, o której najczęściej czytamy w internecie, żeby uważać na kleszcze w lesie, czy na itp... "ścięła" ją z nóg, dosłownie z dnia na dzień. Wywołała paraliż wszystkich czterech kończyn, chociaż każdej w innym stopniu. Różę odkrył kilka lat temu Wojciech Kikowski ze Zduńskiej Woli. Trener paraolimpijczyków. Czuwał nad nią w zduńskowolskim IKS. Ponieważ borelioza dopadła ją początkowo w stopniu lekkim, pozwoliło to ją sklasyfikować w grupie T38, dla najmniej poszkodowanych. Zaczęła zatem, co podkreśla Kikowski - z doskonałymi wynikami skakać w dal i biegać na krótkie dystanse. W 2019 roku zajęła czwarte miejsce na swoich pierwszych mistrzostwach świata w Dubaju i wywalczyła kwalifikację na igrzyska do Tokio. W czasie pandemii choroba uderzyła w nią jednak ze zdwojoną siłą. Róża przestała chodzić i musiała porzucić ukochany skok w dal. Była zdana częściej na wózek inwalidzki niż na własne nogi. Róża cierpi też na endometriozę, czyli rozrost błony śluzowej macicy poza jamę macicy, co potrafi wywołać ogromny ból, wręcz dezorganizujący jakiekolwiek codzienne życie. Tę drugą chorobę miała mieć kiedyś wyleczoną operacyjnie, zabiegiem, który dawał jej mniej więcej 25 procent szans na przeżycie. Lekarze jednak zrezygnowali z tego pomysłu w dniu operacji uznając, że ryzyko jest zbyt duże. Róża wpadła potem w depresję. Na szczęście z niej wyszła...
– To była tragedia, bo stawałam się naprawdę dobra. Ale nie było opcji, żebym odpuściła sport, który przez tyle lat pozwolił mi przetrwać, utrzymać wolę życia – opowiada na paralympic.org.pl Róża. Zmiana dyscypliny okazała się dla niej wielkim wyzwaniem. Trener Piotr Kuczek najpierw namówił ją na pchnięcie kulą. Niestety wiązało się to z ogromnym bólem. – Muszę rzucać w specjalnej ortezie, która nie pozwala mi wyprostować porażonej ręki. Mam ogromną spastykę (wzmożone napięcie mięśniowe - przyp. siewie.tv). Mogłabym pozrywać więzadła i przyczepy mięśniowe – tłumaczy. Dlatego sięgnęła po maczugi.
– Najpierw tak naprawdę zaczęliśmy od rzutów butelką do kosza, bo nawet nie mieliśmy maczug. Później zrobiliśmy coś podobnego do maczugi, taką replikę i nią rzucałam, żeby sprawdzić, jak mi idzie. Pierwszy raz profesjonalną maczugą rzucałam na moich pierwszych zawodach. Zaczęliśmy ćwiczyć, ćwiczyć i ćwiczyć i… dotarłam, aż na najwyższe podium w Tokio! – nie kryła 26 sierpnia radości Róża. Jak przypomina, z miejsca zakochała się w maczugach. I jak pokazał konkurs w Tokio, z wzajemnością. – Kiedy przychodzę na trening całuję je na dzień dobry i mówię do nich: „Hej laleczki, polatamy sobie dzisiaj, co?” - zdradza reprezentantka Polski. Technika jaką wypracowała to rzut tyłem, za siebie, przez głowę. Maciej Sochal, inny złoty medalista w rzucie maczugą z igrzysk w Rio rzucał z kolei na wprost.
– Ponieważ nie mam czucia w dłoniach, czasem chwycę maczugę zbyt lekko, wtedy leci zbyt blisko. Czasem puszczam chwyt zbyt późno, wtedy istnieje groźba, że wyrżnę nią w głowę. Nie przejmuję się takim drobiazgiem, bo mam twardą czaszkę. Ale trener Kuczka napisał propozycję do władz lekkoatletycznych, żebyśmy mogły startować w kaskach - dodaje paraolimpijka. Trajektoria lotu maczugi bywa nieodgadniona. Ostatnio na treningu na hali przed wylotem do Tokio Róża wyrżnęła w lampę nad sobą. Od razu skuliła się zasłaniając głowę, ale na szczęście szkło nie spadło na nią. W środę, 1 września Róża ponownie wystartowała w Tokio. Tym razem w konkursie pchnięcia kuli, której mimo bólu nie odpuściła. – Bo ja nigdy nie odpuszczam. I zobaczymy. Będę pchała na luzie psychicznym, bo medal już mamy. Zresztą my z trenerem doskonale umiemy się rozluźnić przed walką, żartami, gadaniem o głupotach… – mówiła jeszcze w ubiegłym tygodniu. W środę okazało się, że ta taktyka się sprawdziła, bo Róża w pchnięciu kulą zdobyła srebro, choć była bliska złota. Róża obiecała sobie, że jeśli zdobędzie złoty medal w Tokio, to opisze całe swoje życie w autobiografii, której da tytuł „Złote piekło”. Przez lata mieszkała pod jednym dachem (rudery bez wody bieżącej) w Kozubach, w gminie Sędziejowice, z ojczymem, który znęcał się nad nią i jej matką. Potem w kontenerze. Jej warunki mieszkaniowe, przedstawione zostały w zeszłym roku w programie “Alarm” na antenie TVP. Wielokrotnie - czego nie kryła przed mediami ojczym - łapał ją za włosy i bił głową z całych sił o ścianę. Wrzeszczał, że ją zabije, że nie ma prawa żyć.. Topił, dusił, maltretował psychicznie.Ojczym siedzi w więzieniu, ale niebawem ma z niego wyjść. Róża nie kryje, że ma on jeszcze dwóch synów, ale najbardziej znęcał się nad nią i jej mamą.A nad nią szczególnie, bo nie była jego córką... Dlatego wyprowadziła się z Kozub. Gdzieś w okolice Tarnowa, aby jej nie znalazł...
- Pewnie ponownie wścieknie się na mnie i może zacznie mi grozić. On taki już jest. Tego typu ludzie się nie zmieniają. To jest potwór. Przez wiele lat opowiadał, że się zmieni, ale zawsze robił to samo. Już kiedy zaczęłam chorować, kolega zabrał mnie na festyn. Tam, znienacka, złapał za nóż i próbował wbić mi w plecy. Przy wszystkich ludziach, którzy tam byli w szoku. Pewnie, gdyby nie ten kolega, już bym nie żyła - opowiadała niespełna rok temu w Onet Spor. Już jako dziewczynkę ciągnęło ją do sportu. Okazało się, że ma talent. Zaczęła wygrywać szkolne zawody w biegach na 60 m i 100 m. , jeszcze w gimnazjum w Sędziejowicach, gdzie wówczas razem z nią do tej samej szkoły uczęszczał Dariusz Cieślak, obecny wójt Sędziejowic...Ojczym zabraniał jej jednak startować w kolejnych zawodach, cieszyć się zwycięstwami. Zostawiała więc medale u koleżanki, albo wieszała je w szkolnej gablocie. Raz, gdy się zapomniała i wróciła z pucharem do domu wbił jej... siekierę w kolano… Ledwo uszła z życiem...
– Wyganiał mnie z domu na mróz w samych rajstopach. Generalnie lekcje zawsze odrabiałam na świeżym powietrzu, bez względu na pogodę, bo w domu latały w moim kierunku różne przedmioty . Ale gdy nie zdążyłam przeskoczyć przez bramę, to potem leżałam w kałuży krwi – mówi Róża. – Dlatego jestem taka wysportowana, bo musiałam przed nim uciekać i przeskakiwać przez wszystko, co napotkałam na drodze, żeby mnie nie dopadł - wspomina ze smutkiem. Niestety, o tej traumie, może wspominać godzinami. Już jako ośmioletnia dziewczynka prosiła Boga, żeby zakończył ten koszmar i zabrał ją z tego świata, z Kozub w gminie Sędziejowice w powiecie łaskim. Na szczęście, jak mówi,Pan Bóg miał na nią inny plan.
– Ta nieustanna walka o przeżycie uformowały mnie też jako zawodnika. Sprawiły, że mam bardzo silny charakter. Żaden ból i cierpienia nie sprawią, że przestanę walczyć. Do ostatniego tchu. „Dopóki walczę, jestem zwycięzcą” – identyfikuję się z tym mottem, a moja postawa jest jego ucieleśnieniem – mówi. Choć wywodzi się z patologicznej rodziny, nigdy nie kusiło jej, żeby zboczyć, pójść w pijaństwo itp. – Uczyłam się świetnie, a sport pozwolił mi przetrwać, utrzymać wolę życia. Miałam pięć lat kiedy zobaczyłam zawody w telewizji i zamarzyłam o medalu olimpijskim, bo byłam wtedy jeszcze zdrowa. Choć wiele razy powinnam była umrzeć, jednak dożyłam tej chwili, że zagrali dla mnie na igrzyskach Mazurka Dąbrowskiego!. – Wielka w tym rola trenera Kuczka, który zawsze przy niej jest, zawsze pomaga. Jest dobrym duchem. Tworzą duet doskonały – mówi Zbigniew Lewkowicz, trener koordynator polskich paralekkoatletów. Co dalej z będzie z Różą? Jak wyznał siewie.tv jej były trener z IKS Zduńska Wola, Wojciech Kikowski, reprezentantka Polski do kraju przyleci w piątek, 3 września około godz. 20.30. Bo jak zaznaczył, w czasie pandemii paraolimpijczycy mają 48 godzin po starcie na opuszczenie Japonii. Obecnie Róża jest zawodniczką Startu Tarnów.
- Jak pracując w Radzie Sportu chciałem, by urodzona w Zduńskiej Woli tak utalentowana zawodniczka dostała miejskie stypendium. Okazało się to nierealne, bo zameldowana była w gminie Sędziejowice. Dlatego Róża już nie reprezentuje zduńskowolskiego klubu, a tarnowski. Próbowałem się dowiedzieć, kto ją odbierze z lotniska. Wciąż nie wiem. Ale wiem, że tę zawodniczkę trzeba wspierać. Mam nadzieję, że pieniądze za medale pozwolą jej odetchnąć. Dać możliwość dalszego rozwoju i walki z chorobą. Bo ta dziewczyna przeszła prawdziwe piekło na ziemi, a mimo to wciąż jest uśmiechnięta i ma wolę walki o kolejne sukcesy. Ja ogromnie się cieszę z tych, które osiągnęła w Tokio. I trzymam kciuki za kolejne - powiedział w rozmowie z siewie.tv Wojciech Kikowski. Teraz Róża marzy tylko o jednym: by obronić złoto z Tokio na igrzyskach w Paryżu. Zdaje sobie jednak sprawę, że choroby - przez jakiegoś kleszcza - nie da się wyleczyć. - Jestem jak zapałka, którą można zapalić tylko raz, a później nie da się już jej przywrócić do pierwotnego stanu. Codziennie z trenerem modlimy się, żeby już zostało tak jak jest i codziennie dziękujemy Bogu, że nie jest gorzej. Kiedy mam słabsze dni, mówię sobie, że skoro tyle już przeszłam, nie raz już byłam drugą nogą na tamtym świecie, ale jednak nadal tu jestem, to muszę walczyć dopóki oddycham. I będę! - zapewnia Róża Kozakowska.

KaMi S

FOTO. Róza Kozakowska

Fot. R. Kozakowska/FB, Polska Fundacja Paraolimpijska; https://kierunektokio.pl

roza4

roza

roza7

roza9

FORM_HEADER

FORM_CAPTCHA
FORM_CAPTCHA_REFRESH

Reklama

Najnowsze

Top 10 (ostatnie 30 dni)

Reklama

Zaloguj

Reklama
Reklama

Z krainy dowcipu

terkamichal24
Reklama

 

partnerzybar2

tubadzin150wartmilk150

 
 
stat4u