Reklama
menuvideotvomenuartykulymenugaleriamenulogo2menureklamaonasmenu 20lat
Strona główna Artykuły Felietony Już taki jestem ciepły drań, czyli moje figle i psoty

Już taki jestem ciepły drań, czyli moje figle i psoty

sieradzkie_peerelki2Bez jakiejkolwiek skromności przyznam, że byłem dzieckiem ładnym i bardzo zdolnym. Z tym, że dynamicznie rozwijającej się inteligencji używałem głównie do psot i figli. Psotnik i figlarz! Tak na mnie mówił nawet dziadek Marcin. Słuchając moich opowieści o szalonym dzieciństwie ukochana moja żona Maria stwierdzała ze stoickim spokojem, że tak mi zostało na starość. A zaczęło się tak niewinnie…

A niemal wszystkie te psoty i figle wynikały z nudy i głupoty, które towarzyszyły mi w dzieciństwie, jak myszy w spichlerzyku mojego dziadka przechowywanemu tam zbożu. Lubiłem, kiedy coś się działo, więc sam wywoływałem zdarzenia i oczekiwałem na ich efekty... Lubiłem na ten przykład wbijać gwoździe. Po serii fatalnych w konsekwencji akcji z gwoździami w moim wykonaniu, dziadek wpadł na pomysł abym wbijał je w ubitą część podwórka. Tak się bawiłem. Najpierw wbijałem, a potem wyciągałem obcęgami. Wyżywałem się tak dlatego, że wcześniej jedna z moich gwoździowych akcji polegała na tym, że zabiłem nimi drzwi od pomieszczenia, gdzie był piec chlebowy, wyszedłem przez pokój, bo tak było można i… spokojnie czekałem na reakcję. Babcia długo nie mogła wpaść na to, dlaczego drzwi są zamknięte. Szybko się jednak wydało, że to za moją sprawą. Cudem uniknąłem bicia, bo i drzwi, i futryna było częściowo zniszczone. Z pobytu w Świerczowie (w sumie przebywałem tam u dziadków, bo tak się to wtedy określało, ponad pięć lat!) klasykiem w rodzinnych opowieściach jest ta, kiedy zamknąłem dziadziusia w stajni i przetrzymywałem go tam jakieś pół godziny… Dziadek najpierw groził, co też mi to zrobi, jak go wypuszczę, co nie zachęcało mnie, aby wyciągnąć skobelek w ogromnych dla mnie wtedy drzwiach stajni, przez które mogły wyjść naraz dwa konie. Sytuacja stawała się dramatyczna, bo dziadek zaczął groźnie pokrzykiwać, ale w chwilę później... całkowicie zmienił front. Zaczął grzecznie prosić obiecując mi ,,złote góry’’. A były nimi kilogram ulubionych przeze mnie do dziś ,,Krówek’’, czy zakup nowej strzelby, zabawki strzelającej grochem, krótkimi patyczkami i czym tam jeszcze. Ponieważ stara strzelba właśnie się zepsuła, a złota rączka, pan Rogaczewski z Widawy jakoś nie kwapił się z szybką jej naprawą, rozważałem rozwiązanie, aby dać się przekupić. Zastrzegłem jednak, że bicie wnuczka za tę dokuczliwą dla dziadka psotę nie wchodzi w rachubę. Po krótkich negocjacjach dziadek obiecał, że nawet mnie nie tknie, a strzelbę kupi. Otworzyłem drzwi i przezornie zacząłem uciekać. Dziadek ruszył rączo za mną zapominając natychmiast o wyniku naszych negocjacji. Niestety dla dziadziusia, już jako sześciolatek biegałem bardzo szybko i po kilku minutach tak zmęczyłem 64-letniego wówczas tatusia mojej mamy, że ten odpuścił. Ukarał mnie anulowaniem obietnicy zakupu strzelby, a kiedy się dopominałem, przypominając mu złamanie danego słowa, odpowiadał, że prędzej mnie strzeli w du.. batem, niż ja wystrzelę z nowej strzelby... Ale bić mnie nie bił ten mądry, pracowity człowiek, rolnik z dziada pradziada.
Rozliczne psoty czyniłem też z moimi kuzynami. A było ich dziesięciu, z czego trzech mniej więcej w moim wieku. Najbliższy był mi Nikodem, syn mojego stryja Czesława i cioci Zofii z Łodzi. Młodszy ode mnie tylko o rok, bardzo ciekawy świata i ludzi, no i już w dzieciństwie wielki oryginał i w pewnym sensie abnegat. Nikodem był zupełnie nieprzygotowany do życia na wsi. Więc ja to czyniłem, co i raz wymyślając nowe zabawy, żeby kuzyna przysposobić, a to do łażenia po drzewach, a to skakania przez kanały melioracyjne, a to chodzenia po bagnach. Nikodem dzielnie przechodził małą szkołę przetrwania, ale nie wiedzieć czemu panicznie bał się dzików. Zwierzęta te licznie wówczas u nas żyły, wręcz kilkaset metrów od naszego domu. Bo dom może nie był pod lasem, ale blisko, więc tam często harcowaliśmy. Po jakimś czasie Nikodema trudno było namówić na te wycieczki, bowiem chcąc go uodpornić na strach przed dzikimi świniami, nagle chowałem się przed nim w lesie. Znikałem, aby po kilku minutach objawić się dźwiękowo Nikodemowi jak groźny dzik; pochrumkując robiłem zamieszczanie w młodniku, jak całkiem duży warchlak… Nikodem bał się panicznie, więc zaprzestałem szybko tych praktyk. Był przecież moim ukochanym kuzynem. I tak to pozostało do dziś, kiedy przy szklaneczce spirytusu z niewielkim dodatkiem wody wspominamy… Jak to na ten przykład podejrzani byliśmy o usiłowanie podpalenia lasu. I to przez naszych ojców, którzy poszukując nas zobaczyli spory dym nad laskiem za szkołą we Włyniu (jest tam teraz wielkiej zacności restauracja i hotel w ,,Dworku za lasem’’. Rzeczywiście, niefrasobliwie rozpaliliśmy tam sporej wielkości ognisko bawiąc się bodaj w Indian. Ojcowie nasi gonili nas z pół kilometra, ale odpuścili. Zaś my, w obawie przed surową karą, wróciliśmy do domu dopiero po trzech godzinach, kiedy gniew rodziców opadł do znośnego poziomu.
Po latach, patrząc na moje ukochane wnuki Zosię i Stasia myślę sobie czasem, że chyba lepiej, że zajmują się telefonami komórkowymi; grają w dziwne dla mnie gry, oglądają niezrozumiałe dla mnie bajki, słuchają piosenek zupełnie nie dla dzieci. Lepiej, bo gdyby tak zaczęły się nudzić i kombinować jak ich dziadek, to strach pomyśleć…

Uwagi i połajania przyjmuję: CLOAKING

LEK.

FORM_HEADER

FORM_CAPTCHA
FORM_CAPTCHA_REFRESH

Reklama

Najnowsze

Top 10 (ostatnie 30 dni)

Reklama

Zaloguj

Reklama
Reklama

Z krainy dowcipu

terkamichal24
Reklama

 

partnerzybar2

tubadzin150wartmilk150

 
 
stat4u