Reklama
menuvideotvomenuartykulymenugaleriamenulogo2menureklamaonasmenu 20lat
Strona główna Artykuły Felietony Miłość wczesną wiosną (2)

Miłość wczesną wiosną (2)

miloscwiosnaObudzili się rano następnego dnia. Do pokoju wpadły pierwsze promienie słońca. Leżała naga obok niego. Patrzył na jej dojrzewające piersi z nabrzmiałymi od pożądania sutkami. Zaczął je pieścić czując, że stawały się coraz twardsze. Ręką pieścił jej brzuch szukając łona. Czuł narastające w nich podniecenie.

 

- Bądź we mnie – szepnęła cichutko.
Pieścił ja delikatnie. Chciał poczuć, że jest gotowa do kochania. Była. Rozchylił jej uda. Wszedł w nią tak delikatnie jak tylko potrafił. Kochał ją długo aż poczuł, że Ziemia się im poruszyła. Zobaczył dwie wielkie łzy spływające po jej policzkach.
- Co się stało? Zapytał.
- Jeszcze nigdy nie byłam w chmurach. Nie miałam pojęcia, że jest tam tak cudnie. Teraz już wiem...

* * *

Wstali. Z dołu domu latarnika dolatywał do nich smakowity zapach smażonej jajecznicy. Szybka kąpiel, pocałunek i po chwili byli już w kuchni gdzie na wielkim, dębowym stole czekało na nich śniadanie. Stół był nakryty obrusem w kaszubskie wzory. Dymiła jajecznica na wielkiej patelni, była wiejska wędlina od sąsiada i sałatki, specjalność gospodyni. Natalia tutejszym zwyczajem trzymając ręce pod fartuchem z radością patrzyła, jak powoli wszystko znika ze stołu. Przysiadła się na chwilę do nich.

- Cieszę się, że przyjechaliście. Jestem tu sama jak palec. Brakuje mi mojego latarnika, który przez tyle lat oświetlał mi drogę. Ale widać tam na górze Dobry Bóg miał latarnię, ale nie miał latarnika. No i powołał go do siebie. Smutno. Przyjeżdżajcie, kiedy tylko macie ochotę.

Sprzątnęli ze stołu. Założyli traperskie buty, ciepłe kurtki i poszli nad morze. Mieli ochotę połazić wzdłuż plaży. Morze szumiało i pachniało, mewy skrzeczały dopominając się o jedzenie. Na plaży nie było żywej duszy. Do sezonu było jeszcze dosyć daleko więc trudno się dziwić owej pustce. Na horyzoncie widać było kilka statków, które pohukiwały swoimi syrenami majestatycznie płynąc do najbliższego portu. Wracali. Wiatr zaczął wiać nieprzyjemnie. Dochodzili już do domu kiedy powiedziała:

- Trzeba zrobić jakieś zakupy. Chodźmy do miasteczka. Kupimy wszystko co nam trzeba na kilka dni. Nie wypada nam być na garnuszku u gospodyni. Nie było daleko, jakiś kilometr, dwa drogą przez las. Tuż za lasem był mały sklepik, gdzie praktycznie wszystko można było dostać.

- Wiesz co, to może pójdź sama, a ja się trochę prześpię. Popatrzyła na niego jak na kogoś niespełna rozumu. Przyjechali razem i myślała, że nie będą się w ogóle rozstawać. Że będą ich łączyć i dni, i noce. Nie powiedziała słowa. Wzięła dużą torbę i leśną, żwirową drogą poszła do miasta. Po policzkach spływały jej łzy. Jednak zupełnie inne, niż te poranne. Kupiła wszystko co niezbędne. Chleb, masło, jakąś wędlinę. Włożyła do koszyka butelkę wina. Przez chwilę zastanawiała się, czy w ogóle warto. Stała w kolejce do kasy grzebiąc w swojej torbie i szukając portmonetki z pieniędzmi. Jej zdenerwowanie rosło z minuty na minutę. Pieniędzy nie było.

I w tym momencie usłyszała głos za sobą:
- Przepraszam, czy pani nie zgubiła portmonetki.
Odwróciła się. Za nią stał wysoki, przystojny mężczyzna trzymając w ręku jej zgubę. Miał niebieskie oczy, głębokie spojrzenie i zniewalający uśmiech. Ubrany był w mundur z czterema paskami na rękawach. Chyba kapitan – pomyślała. I na dodatek ciacho...
- Portfelik wypadł pani, kiedy walczyła ze swoją torbą. Powiem szczerze, nie widziałem jeszcze kobiety, która miałaby porządek w torebce. Nasza koleżanka pół dnia szukała rękawiczek na promie, a były oczywiście w jej własnej torebce.
- Czy mógłby pan przestać się mądrować. U pana na okręcie pewnie większy bałagan.
- Nie na okręcie, tylko na promie. Pływamy do Szwecji. Może pani sama sprawdzić. A póki co nakładam na siebie karę i mogę pani odnieść zakupy.
- Ale to prawie kilometr.
- Nie szkodzi. I tak nic nie robię. Przyjechałem odwiedzić rodziców.
- Pan Kaszub?
- Kaszub. Ale tabaki nie wącham. Papierosów nie kurzę.
I tak sobie szli przekomarzając się, co nie da się ukryć, było swoistym flirtem, który kiedyś nazywał się towarzyskim. Była nawet zadowolona, bo torba z zakupami okazała się nadzwyczaj ciężka. Doszli do domu. Postawił torbę na ziemi.
- Czy mogę do pani zadzwonić któregoś dnia?
- Nie mam telefonu – skłamała.
- Nic nie szkodzi. Dał jej swoją wizytówkę. Niech pani do mnie zadzwoni. Proszę. Pokażę pani statek, który wozimy pasażerów i ich samochody. Nachylił się nad nią i nawet nie zauważyła, kiedy pocałował ją w policzek.
Pocałował, i... już go nie było. Bezczelny – pomyślała nieszczerze. Rzuciła okiem na wizytówkę. Kapitan Jerzy B. Lipski. Telefon. Adres. W zasadzie telefonowanie nie jest karalne. I z tą myślą weszła do domu.
Natalia krzątała się po kuchni, jej wymarzony jeszcze do rana partner spał w najlepsze. Zadzwonię do tego marynarza – pomyślała. W jej głowie rodził się plan, który postanowiła zrealizować jak najszybciej. Na sobie czuła jeszcze zapach perfum przystojnego morskiego wilka.

(Joanna Ziębińska)

FORM_HEADER

FORM_CAPTCHA
FORM_CAPTCHA_REFRESH

Reklama

Najnowsze

Top 10 (ostatnie 30 dni)

Reklama

Zaloguj

Reklama
Reklama

 

partnerzybar2

tubadzin150wartmilk150

 
 
stat4u