Reklama
menuvideotvomenuartykulymenugaleriamenulogo2menureklamaonasmenu 20lat
Strona główna Artykuły Felietony Miłość wczesną wiosną (5)

Miłość wczesną wiosną (5)

miloscwiosnaWróciła przed wieczorem. Przed domem nie było samochodu. którym przyjechali. 
- Coś się stało? – zapytała Natalii.
- W zasadzie nic się nie stało. Spakował się i wyjechał zaraz po południu. Bez pożegnania.
Może to i lepiej. Sprawa rozwiązała się sama. Wyjeżdżając oszczędził jej ckliwego rozstania i wielu niepotrzebnych słów. Słów bez żadnej wartości. Może nawet i łez. Jak w tandetnej powieści.

 

Pobiegła na górę. Szybko przebrała się w „cywilne” ciuchy i zeszła na kolację. Zabrała ze sobą butelkę czerwonego wina. Trochę na smutki, a trochę na radość mijającego dnia. Była zadowolona. Lipski był przecież interesującym mężczyzną.
Zastanawiała się jak rozwinie się ta znajomość, i czy w ogóle się rozwinie. Była do tej pory z paroma facetami, ale jak się później okazywało, żaden nie był tym właściwym. Najczęściej byli nudni. Bardziej interesował ich telewizor i strony sportowe we wszystkich gazetach. Oni w ogóle są jacyś dziwni. Koledzy, piwo, telewizor, sport, pornochy, ryby – to zawsze jest na pierwszym miejscu. Reszta jest nieważna. A już najmniej – kobieta. Tak sobie gawędziły z Natalią. Przy dobrej kolacji i wyśmienitym winie. Dopiero po północy wślizgnęła się pod kołdrę. Sama. Źle jest zasypiać samej w wielkim łóżku gdy nikt nie gładzi twoich piersi i nie oplata nogami – myślała. Nie zawsze wiedziała z kim zasypia, ale zawsze chciała się budzić obok kogoś kogo znała i wiedziała przynajmniej jak ma na imię. W przeciwnym razie cisnęły się jej na usta słowa – spadaj dupku. I nie wracaj tu więcej. Ne każdy facet to jednak rozumiał i nie potrafił zachować się taktownie. Miała nadzieję, że to już historia. Zasypiała powoli z postanowieniem, że zadzwoni do Jerzego z samego rana.

* * *

Obudziła się parę minut po szóstej. Szybka kąpiel, śniadanie. Postanowiła czekać do ósmej by nie dzwonić „w środku nocy”. Odebrał po drugim sygnale.
- Lipski, słucham.
- Tu twój wczorajszy turysta okrętowy. Iwona, znaczy.
- Czekałem na twój telefon.
- Mam dzisiaj wolny dzień. Cały. Możemy sobie zrobić coś miłego. Jeśli chcesz.
- Jak nie chcę skoro chcę. Do czwartej jestem w pracy. Potem zapraszam cię na spacer po gdańskiej starówce, a wieczorem na kolację. Jeśli zechcesz, możemy popłynąć na Hel. Jest tam świetna, rybacka knajpeczka. Przyjedź pociągiem. Zabiorę Cię z dworca.
- Ok, jesteśmy umówieni. Będę po czwartej.
Zaczęła się szykować już po drugiej. Makijaż staranniej niż zwykle, czyli na Matejkę. Najlepsze ciuchy. Pomalowane paznokcie. Wszystko jak na pierwszą randkę. A może to rzeczywiście pierwsza randka? Do torby wrzuciła szczoteczkę do zębów i trochę bielizny na zmianę. Na wszelki wypadek. Przecież nie można wszystkiego przewidzieć do końca. Kupiła bilet w kasie. Wsiadła do pociągu, który o dziwo przyjechał punktualnie. Konduktor patrzył na nią z aprobatą. Widać w domu czekała na niego gruba, tłusta żona w papilotach na głowie – pomyślała złośliwie.
Czekał na nią na dworcu. Mieli trochę czasu. Prowadził ją za rękę po starówce. Długi Targ, Neptun, Mariacka, katedra. Urokliwe miejsca. Tak doszli do przystani obok starego żurawia. Po trapie weszli na pokład statku z napisem „Hel”.
- Dzień dobry pani, dzień dobry panie kapitanie – grzecznie powiedział marynarz sprawdzający bilety.
- Cholera, skąd on mnie zna? – zastanowił się Lipski. Przecież nie mam munduru na sobie.
Po godzinie zacumowali na Helu. Knajpka „Pod halibutem” była niedaleko przystani. Przy drzwiach wejściowych stał kelner w białej marynarce.
- Dzień dobry panie kapitanie – usłyszał drugi raz tego dnia.
– Czy stolik ten co zawsze?
Spojrzała na niego z zaciekawieniem. Ładne kwiatki.
- Przychodzimy tu z kolegami na dobre jedzenie, nic z tych rzeczy, o których myślisz. Kolacja była rzeczywiście wyborna. Owoce morza wszelkiego rodzaju plus dobre wino. Dla niej. No i rozmawiało się im wspaniale. O wszystkim. Ostatnim statkiem wrócili do Gdańska. Na parkingu czekał samochód.
- Do twojej latarni czy w świat? – zapytał.
- Co to znaczy w świat?
- Do Pszczółek, to pod Gdańskiem. Dobra kawa, dobre domowe ciasto, wino, piwo, co tylko sobie życzysz.
- To ja proszę w świat. Zawieź mnie na wyspy zielone. Po niecałej godzinie zaparkowali przed małym zajazdem schowanym w lesie niedaleko Pszczółek. W kominku wesoło hulał ogień pochłaniając wielkie bierwiona dębów i jesionów. Było ciepło i przytulnie. Przy jednym stoliku siedziała para czule trzymając się za ręce. Przypomniała się jej stara piosenka z akademika.
„Przy piwie w karczmie w Limanowej,
Zapatrzeni w siwe mgły jesienne
Czekaliśmy na autobusowe
Ostatnie lata połączenie…
… oczy dziewczyny szeptały – zostań”.
Nigdzie nie wracam przed porankiem – pomyślała.

(cdn)

Joanna Ziębińska

FORM_HEADER

FORM_CAPTCHA
FORM_CAPTCHA_REFRESH

Reklama

Najnowsze

Top 10 (ostatnie 30 dni)

Reklama

Zaloguj

Reklama

 

partnerzybar2

tubadzin150wartmilk150

 
 
stat4u