Reklama
menuvideotvomenuartykulymenugaleriamenulogo2menureklamaonasmenu 20lat
Strona główna Artykuły Felietony BEZ SKREŚLEŃ, CZYLI WYRÓŻNIK SOCJALISTYCZNEJ DEMOKRACJI

BEZ SKREŚLEŃ, CZYLI WYRÓŻNIK SOCJALISTYCZNEJ DEMOKRACJI

sieradzkie_peerelki2Jako dziecko socjalizmu bardzo długo nie mogłem zrozumieć, dlaczego za tak zwanej komuny władza nakazywała; głosujemy bez skreśleń. Jakież to wybory? Pytałem sam siebie i zaufanych zanim ktoś, już nie pamiętam kto, wytłumaczył mi istotę tego ważnego fragmentu demokracji socjalistycznej, która była charakterystyczna dla tej formacji niczym trabant-limuzyna! To jest mniej więcej tak, wytłumaczył mi Rozumiejący Istotę Rzeczy, że władza już przed aktem wyborczym decyduje, kto ma zostać wybrany, czyli tak konstruuje listy, aby znaleźli się na nich ci, którym ufa, ci, którzy będą bez szemrania realizować jej politykę.

Rzeczywiście, kiedyś trzeba było być wyjątkowym skur…... aby - na przykład – będąc na czołowym miejscu jedynej słusznej listy wyborczej, nie wejść do organu przedstawicielskiego o który akurat gra się toczyła. Rzeczywiście wtedy, czyli za PRL-u większość ludzi głosowała bez skreśleń. Zastanawiam się teraz, czy ze strachu (kto szedł za wyborczą kotarę, ten już był podejrzany o antysocjalistyczną postawę), czy z innych powodów. Właśnie, ale z jakich…? Jedno co mi przychodzi do głowy to to, że ludzie myśleli sobie; i tak policzą po swojemu, więc po co się narażać? Od czasu, kiedy uzyskałem prawo wyborcze, uczestniczę we wszystkich wyborach. Wyjątek stanowiło tegoroczne referendum prezydenckie, najgłupsze jakie wymyślono za mojego życia. Tak też było za komuny. Dlaczego? Możliwość wybierania uważam nie tylko za obywatelskie prawo, ale przede wszystkim za obywatelski obowiązek Zwłaszcza teraz, kiedy mamy tak zwaną pełną demokrację. I nigdy nie zrozumiem tych, którzy powiadają; nie głosowałem, bo i tak to nic nie zmieni. Jasne, że nie zmieni, ale właśnie taka postawa. Jej przedstawiciele powinni mieć dożywotni zakaz narzekania na rzeczywistość. Cóż, sami nie dają jej szansy na zmianę…

W czasie mojej pełnoletności, a tu już sporo wiosen, uczestniczyłem w wyborach, czy referendach przynajmniej z piętnaście razy. I proszę mi wierzyć, tylko raz przeżyłem sytuację, którą będę zapewne pamiętał do końca życia. Była wczesna wiosna roku 1980. Schyłek epoki Gierka. Tenże schyłek spędzałem w wojsku jako plutonowy podchorąży w jednostce rakietowej w Choszcznie, dziś zachodniopomorskie. Czasy były trudne, acz momentami bardzo wesołe, zważywszy na mój wiek i ,,absurdogenne’’ środowisko.

W jedną z niedziel przypadły wybory do rad narodowych. W mojej sytuacji bzdura, bo przecież nie znałem ani jednego z kandydatów, na których miałem głosować (bez skreśleń). Z tego też powodu bywałem w trudnych sytuacjach podczas zajęć z żołnierzami służby zasadniczej. Wiało już trochę odnową od morza, więc żołnierze stawiali mi tak zwane trudne pytania: - Dlaczego mamy głosować na ludzi, których nie znamy? To pytanie padało najczęściej. Po chwili namysłu udzielałem zwykle odpowiedzi ,,częściowo wymijającej’’. Mówiłem coś w tym rodzaju: - No cóż, jesteśmy w takiej sytuacji, która skazuje nas na ciągłe udzielanie władzy kredytu zaufania. Mówiłem tak, choć przeczuwałem, że ten kredyt właśnie się kończy… Jak w każdą niedzielę, i w tę wyborczą postanowiłem wyspać się do syta. Nic z tego. Już grubo przed godziną ósmą do pokoju w garnizonowym internacie zapukała portierka z ponagleniem, że natychmiast mam się zgłosić do komisji wyborczej. Wiadomo, gdzie to miałem! Obróciłem się na drugi bok i spałem dalej. Po mniej więcej kwadransie sytuacja się powtórzyła, ale portierka podniesionym barytonem mówiła coś o surowych konsekwencjach, bo ,,już cały garnizon głosował, a obywatel podchorąży jeszcze nie!’’. To też olałem, bo przecież głosować można do godziny 22, a dopiero ósma – pomyślałem i znowu przekręciłem się na kolejny bok. Sytuacja stała się poważna, kiedy przybiegł po mnie żołnierz funkcyjny w hełmie na głowie, paskiem pod brodą i kałasznikowem na ramieniu. Wtedy już nie było żartów, bo przerażony chłopak wyrecytował, że ma mnie doprowadzić! Cóż było robić, ubrałem się bardzo szybko i pogalopowałem, żeby nie wyjść na doprowadzanego.

Komisja przyjęła mnie bardzo chłodno. Było kilkanaście minut po ósmej, a ja byłem… ostatnim głosującym w garnizonie! Dopiero później uświadomiono mi, że w armii była jakaś durna rywalizacja: o to, która jednostka wcześniej zakończy głosowanie z jak najwyższą, najlepiej stuprocentową frekwencją. Przewodniczący komisji powtarzał w kółko: - Taki wstyd, taki wstyd, podchorąży niby świadomy politycznie (miałem za sobą pół roku jak najbardziej stosownej wtedy szkoły wojskowej: Centrum Szkolenia Oficerów Politycznych w Łodzi), a tu taka niesubordynacja… Oczywiście, o wejściu za kotarę nie mogło być mowy, bo konsekwencje poniósłbym okrutne. A tak, skończyło się na połajance zastępcy dowódcy do spraw politycznych, który powiedział mi: - Twoje szczęście, że jednostka X (piszę tak, bo nie pamiętam skąd była) zagłosowała w 99 procentach do godziny siódmej, więc i tak byliśmy przegrani, bo inaczej…!

Teraz mamy ten luksus, że nie musimy. Nie musimy, ale powinniśmy! W 1977 roku napisałem piosenkę, jeden z nielicznych tekstów mojego autorstwa, który zdjęła cenzura - ,,Zanim się nowa gwiazda pokaże’’. Dla mnie to jedna z najważniejszych moich piosenek Fragment tego tekstu dedykuję wszystkim tym, którzy 25 listopada powinni pójść na wybory:

Swój czas trzeba jakoś przeżyć
Zejdźcie więc z bujanych foteli
Trzeba zacząć od siebie i wierzyć
Trzeba tylko żebyście chcieli!

LEK.

FORM_HEADER

FORM_CAPTCHA
FORM_CAPTCHA_REFRESH

Reklama

Najnowsze

Top 10 (ostatnie 30 dni)

Reklama

Zaloguj

Reklama
Reklama

Z krainy dowcipu

terkamichal24
Reklama

 

partnerzybar2

tubadzin150wartmilk150

 
 
stat4u