Reklama
menuvideotvomenuartykulymenugaleriamenulogo2menureklamaonasmenu 20lat
Strona główna Artykuły Felietony Czy ja jestem patriotą?

Czy ja jestem patriotą?

LEKKOSCBYTUBywa, że zastanawiam się nad sobą. Cóż, starość, człowiek robi różne rachunki i myśli ma straszne. Na ten przykład o tym, czy jest patriotą? Według najnowszych trendów politycznych – nie bardzo, ale kiedy spojrzy na krajobraz z okolic Widawy, Warty, czy Sieradza, serce mięknie, a oczy zachodzą łzami. Kurcze, myślę, jak ja kocham tę moją małą ojczyznę. A tą dużą? Różnie z tym bywa...

Wrócę do historii. Od wczesnej młodości fascynowała mnie kampania wrześniowa 1939 roku – ostatnia romantyczna wojna, gdzie konie, szable i lance. Gdyby nie to straszliwe lanie, które żeśmy wtedy dostali, byłaby to wojenka, że tylko wspominać rzewnie i romantycznie, sztalugi szykować. A tak...?

Zdarzyło się, że poznałem osobiście kilkunastu jej uczestników. I miałem okazję pogadać z nimi, choć były to rozmowy trudne i czasem ze łzami w oczach. Dwie z tych rozmów znalazły swoje odbicie w moich tekstach dziennikarskich, w tygodniku ,,Nad Wartą''. Najbardziej przeżyłem wspomnienia Zygmunta Widelskiego z Włynia, który 3 i 4 września 1939 roku walczył na linii Warty. Przeżył wtedy morderczy atak na bagnety w okolicach Belenia i Strońska. Opowiadał mi, jak zabijał Niemców, takich samych młodych ludzi jak on, ale przecież wrogów... Nie pamiętał, ilu ich zabił. Mówił o tym z dumą. Mnie przeraziło też to, kiedy mówił o bezradności, o niemożności zrozumienia strasznej klęski. Zygmunt Widelski był chłopem, który w 31. pułku Strzelców Kaniowskich służył jako sanitariusz. Inaczej mówił o klęsce wrześniowej oficer tegoż pułku, dowódca 3. kompanii ciężkich karabinów maszynowych, porucznik Antoni Malanowicz. Jednak kiedy 27 września 1939 roku trafił do niewoli pod Tomaszowem Lubelskim też czuł bezradność. Bezgraniczną bezradność towarzyszącą poczuciu klęski.

Rozmawiałem z tymi ludźmi i już wtedy zastanawiałem się, dlaczego historia tak się potoczyła? Ale też nad tym, dlaczego tak czcimy tę klęskę? ,,Polacy, nic się nie stało?'' - to dla mnie najbardziej idiotyczny okrzyk, kiedy przegrywamy jakąś sportową walkę. Kiedy czcimy klęski, towarzyszy mi podobne uczucie. Tak, powinniśmy pamiętać poległych, ale przede wszystkim wyciągać wnioski na przyszłość. A my tego nie robimy. Znowu defilujemy fascynując się tym, a jednocześnie pozbywając się z armii najbardziej doświadczonych oficerów szkolonych także w strukturach NATO! I z komentarzem ,,nic się nie stało, są następni, równie dobrzy, nauczą się...''.

Na szczęście hołubimy też zwycięstwa. Jak to w 1920 roku. Miał okazję uczestniczyć w nim mój dziadek, Marcin Bączyk ze Świerczowa. Rolnik na 53 morgach, który w wojnie polsko-radzieckiej woził amunicję konnym zaprzęgiem. Bo przecież to umiał najlepiej. Dziadek, dla mnie wzór na całe życie, bardzo rzadko wspominał tamten czas. Nie tylko dlatego, że w PRL-u można było za to oberwać. Dziadek żył w przekonaniu, że nic takiego nie zrobił. Ot, po prostu, wplątany w tryby historii zwyczajnie wykonywał swoje obowiązki. A jego najbardziej ukochaną ojczyzną były te morgi w Świerczowie i rodzina. Do szczęścia wystarczało mu właśnie to i przestrzeganie dziesięciu przykazań. Tak sobie nieraz myślę, że dziadek mój był wielkim polskim patriotą. Połajania i uwagi przyjmuję: CLOAKING

FORM_HEADER

FORM_CAPTCHA
FORM_CAPTCHA_REFRESH

Reklama

Najnowsze

Top 10 (ostatnie 30 dni)

Reklama

Zaloguj

Reklama
Reklama

 

partnerzybar2

tubadzin150wartmilk150

 
 
stat4u