Wszyscy idziemy przez życie swoją własną drogą. Odkrywamy siebie, kształtujemy swoją osobowość, charakter, poznajemy otaczający nas świat. Każdy z nas podczas tej drogi kieruje się swoimi wartościami, zasadami oraz własnym światopoglądem. Myślę, że nie ma człowieka, który by nie chciał jak najlepiej wykorzystać swoich przysłowiowych "pięciu minut". Zatem co w życiu jest naprawdę ważne? Czym warto się kierować?
Jestem nim od lat, dlatego w poniedziałkowy wieczór 21 października postanowiłem wybrać się do naszego Kina Teatr w Sieradzu na polski film, bo te lubię najbardziej. Był to zauważony i doceniony, dobrze przyjęty na festiwalu polskich filmów w Gdyni obraz Macieja Pieprzycy ,,Ikar. Legenda Mieczysława Kosza''. Przyjechałem do Kina Teatr w Sieradzu na seans o godzinie 19.30 i... byłem jedynym widzem! Bywa...
Boże, w najśmielszych snach nie przypuszczałem, że pod koniec drugiej dekady XXI wieku będę szczęśliwcem, który wysłucha w Filharmonii Łódzkiej koncertu Royal Philharmonic Orchestra z Londynu. Będąc tam pomyślałem sobie przez chwilę jaki to ogrom czasu upłynął, kiedy jesienią 1970 roku byłem po raz pierwszy w tym miejscu na koncercie z czeredą zahukanych pierwszaków z sieradzkiego ,,Jagiellończyka''. Nazywało się to ,,wyjazdową lekcją filharmonii''.
Wspominając grzybobrania z tatusiem moim, Janem Lisieckim stwierdzam z łezką w oku, że były to pierwsze dla mnie i mojej siostry Danuty lekcje przyrody, a właściwie ochrony środowiska. Tatuś, zawołany grzybiarz zresztą, dbał o to, abyśmy wiedzieli po co są w lesie grzyby. Że są częścią leśnego poszycia, że zawsze trzeba zbierać je tak, aby nie zostawiać po sobie śladów. Miejsce po wyjętym z pietyzmem grzybie zasypać ściółkę, mchem i liśćmi. Bo tam niedługo wyrosną nowe grzyby, których będziemy szukać może jeszcze w tym samym roku...?
Z końcem lata odeszła moja Pysia, moja psia przyjaciółka, która była ze mną jakoś tak od września 2006 roku, kiedy to przybłąkała się do rodziny mojej żony Marii, w Rembowie. Mimo, że była wtedy okrutnie wynędzniała, szwagier mój Pawełek daj jej na imię Pysia. Dlatego, że miała taki radosny pysk. Mimo traumatycznych przeżyć początków psiego dzieciństwa, potrafiła się uśmiechać.
Jeszcze mi w uszach pobrzmiewa klekotanie ręcznej maszynki, którą strzygł mnie w Widawie na ul. Wieluńskiej. Jan Zatorski, fryzjer, ojciec Basi Zatorskiej, najbliższej koleżanki mojej mamy z dzieciństwa. Maszynka, pewnie jeszcze przedwojenna, rwała włosy z głowy, co mnie, kilkuletniego chłopca doprowadzało do łez. Dziadek mój, Marcin Bączyk musiał stosować przekupstwo i przed, i po wizycie u mistrza Zatorskiego za pomocą cukierków, ciastek, a latem lodów. Minęło nieco ponad dziesięć lat i zaczął się kolejny koszmar – golenie żyletkami Made in Poland.
Jedna z największych tragedii narodowych spotkała również moich przodków osiemdziesiąt lat temu. Nalot trzydziestu trzech bombowców nurkujących Ju87B na Wieluń rozpoczął wojnę, która tkwi nadal w świadomości ludzi także z mojego pokolenia. Przede wszystkim dlatego, że słuchali wspomnień jej uczestników. Wśród moich bliskich byli żołnierze tego czasu. Żołnierze, którzy nie uważali się za bohaterów. Po prostu wypełniali swój obowiązek. Najczęściej ze skutkiem, który zaważył na ich dalszym życiu.
Kiedy usłyszałem w radiu o tym, że w okolicach Giewontu w Tatrach zginęło od porażenia piorunem pięć osób, a około stu pięćdziesięciu zostało rannych, natychmiast przypomnieli mi się moi serdeczni sieradzcy znajomi, którzy w lipcu 2004 roku doświadczyli czegoś takiego. Przeżyli, bo mieli niesamowite szczęście. Wtedy zacząłem myśleć, skąd też bierze się świadoma lub nieświadoma ludzka skłonność do podejmowania ryzyka w takich kontaktach z naturą, w których człowiek nie ma żadnych szans?
Wstałem dziś o 5.28! Popatrzyłem przez okno; dzień powinien być pogodny, a na dodatek sierpniowa sobota... I sam siebie zapytałem, dlaczego od kilku lat zrywam się tak wcześnie? Cóż, organizm pewnie czuje, że cudowności życia coraz mniej mu zostało, i tak podrywa mnie z łóżka skoro świt. A kiedyś?
Zanim Prezydent RP ogłosił termin wyborów, zaczęła się kampania i związane z nią emocje. Największe wywołuje ogłoszenie nazwisk kandydatów. Tak było w przypadku Tomasza Zimocha, wystawionego przez Koalicję Obywatelską na czele jej listy w Łodzi. Ledwo co powiedziałem: świetny kandydat, a już zawrzało dookoła.
|