Reklama
menuvideotvomenuartykulymenugaleriamenulogo2menureklamaonasmenu 20lat
Strona główna Artykuły Felietony MOJE WINYLOWE SZALEŃSTWO

MOJE WINYLOWE SZALEŃSTWO

sieradzkie_peerelki2Mam już tyle płyt, że czasami gubię się i nie mogę znaleźć w mojej kolekcji akurat potrzebnego mi tytułu. Tak było niedawno z kultową dla mnie płytą ,,Abbey Road'' The Beatles - dla mnie nadal zespołu numer jeden, tak było nieco później ze znakomitą składanką The Best of Police. Przekonałem się o tym boleśnie, kiedy zapragnąłem posłuchać cudnej piosenki ,,Herbatka na Saharze'', idealnej do słuchania we dwoje, piosenki, którą tak lubiła Moja Ukochana Żona Maria.

 

Oczywiście, nastąpiły stosowne poszukiwania, ale bez rezultatu, więc ,,Tea of Sahara'' musiałem wysłuchać z You Tube... Jednak nie ma tego złego, bowiem zacząłem się zastanawiać, jak to się stało, że zbieram płyty z muzyką, no i że w końcu muszę płyty uporządkować. Dlaczego jestem zwyczajnym, a może niezwyczajnym (?) melomanem. Jak to się zaczęło? We wczesnym dzieciństwie, kiedy miałem kilka lat i dość często bywałem z rodzicami i siostrą u ich znajomych. Były to najczęściej koleżanki mojej Mamy, nieżyjąca już od dawna Pani Nacia Majkowska oraz Pani Marynia Opalińska, nauczycielki w Szkole Podstawowej w Kamionaczu, w dawnym dworze, który - po wcześniejszym zamknięciu szkoły z powodu malejącej liczby dzieci - kilkanaście lat temu kupił od gminy Wacław Jamroziak, urządzając tam wielkiej zacności gościniec Dwór Kamionacz. Wspomniane koleżanki mojej mamy posiadały radioodbiorniki z wbudowanym u góry adapterem. Bywało, że całość nazywano radiolą - od półprofesjonalnego sprzętu stosowanego w szkolnych i zakładowych radiowęzłach. Na takim radiu można było grać płyty gramofonowe o których mówi się teraz winyle. Kiedy rodzice udzielali się towarzysko ze wspomnianymi koleżankami i innym znajomymi, zwykle gadali po wódeczce, a nawet śpiewali. Ja nudziłem się wtedy setnie, usiłując słuchać radia. Z czasem opanowałem technikę nastawiania płyt i właśnie wtedy zaczęła się moja wielka winylowa przygoda.

Był rok 1962. Na świecie królował Elvis Presley i zaczynali królować The Beatles, a ja... nastawiałem sobie na wspomnianej ,,radioli'' płyty... Ireny Santor (zrobiłem z nią wywiad na festiwalu w Opolu w roku 1990), Haliny Kunickiej (wywiad w 2000 roku podczas Festiwalu Gwiazd w Międzyzdrojach), a przede wszystkim Stanisława Grzesiuka. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że ten ludowy bard warszawskiego Czerniakowa, pisarz i niezwykle barwny człowiek ,,boso ale w ostrogach'' przeżył horror obozów koncentracyjnych w Dachau i Mathausen. Dopiero później przeczytałem jego wszystkie książki. Do dziś jest dla mnie symbolem warszawskiego kozaka – cwaniaka (w najlepszym tego słowa znaczeniu), no i autorem, wykonawcą, propagatorem przynajmniej kilkunastu ponadczasowych piosenek, wywodzących się z miejskiego folkloru Warszawy.

Ale wtedy Grzesiuk to był obciach. Liczyły się kolorowe zespoły: Czerwono-Czarni, Niebiesko-Czarni, potem Czerwone Gitary, no i Czesław Niemen z Akwarelami. Niestety, ich płyty wpadły mi w ręce znacznie później. Dość szybko, bo w roku 1967 (miałem wtedy 12 lat oszalałem na punkcji polskiego big beatu, co zostało mi zresztą do dziś. I nawet Wojciech Zienterski, zwany ,,Siusiokiem'', całkiem dobry nauczyciel wychowania muzycznego z sieradzkiego ,,Jagiellończyka'', nie potrafił mi wybić z głowy ,,muzyki prymitywnej, opartej na kilku akordach...'', czyli muzyki szarpidrucianej! Profesor Zienterski zainfekował mnie jednak inną ,,zarazą''. Był nią jazz, który ,,Siusiok'' uznawał, może dlatego, że była to muzyka jego młodości. Zresztą, sam próbował grywać jazz na saksofonie, co ponoć nie wychodziło mu najlepiej, choć był sprawnym muzykiem estradowym, grał na niejednym weselu, balu, czy zabawie.

Profesor Zienterski, jak to się potocznie mawiało, ,,puszczał'' nam na lekcjach muzykę jazzową z płyt. Jednak był to ,,tylko'' jazz nowoorleański, dixiland. O Milesie Davisie, czy Charlim Parkerze mogliśmy pomarzyć. Właśnie w pierwszej klasie wspomnianego ,,Jagiellończyka'' dopadła mnie choroba kolekcjonera płyt gramofonowych. Ba, nawet tak zwanych pocztówek dźwiękowych, bowiem na nich nagrywano piracko nowości z Zachodu i nowości polskie, które ,,wytwórnie'' płytowe ,,Musa'' i ,,Pronit'' wydawały na płytach z kilkumiesięcznym poślizgiem. Pierwsze dwa longplaye, które kupiłem w księgarni ,,Domu Książki'' pana Szweryna w sieradzkim Rynku to płyty magiczne, nie tylko zresztą dla mnie! To słynny ,,Blues'' grupy ,,Breakout'' i piąta płyta ,,Czerwonych Gitar'' ,,Spokój serca''. Słucham ich czasem ze starego gramofonu ,,Daniel'', przy udziale wzmacniacza z równie wiekowego radioodbiornika ,,Radmor''. Wtedy odlatuję do krainy, w której zaczęło się moje winylowe szaleństwo...

LEK.

FORM_HEADER

FORM_CAPTCHA
FORM_CAPTCHA_REFRESH

Reklama

Najnowsze

Top 10 (ostatnie 30 dni)

Reklama

Zaloguj

Reklama
Reklama

 

partnerzybar2

tubadzin150wartmilk150

 
 
stat4u