Znów matura…
Dziś wielki dzień dla wszystkich, którym nie wszystko udało się podczas majowych egzaminów maturalnych. W czerwcu krajowe media grzmiały w czołówkach wiadomości, że prawie jedna trzecia maturzystów nie zdała egzaminu. To wynik najgorszy z ostatnich lat. Tegoroczną maturę ogólnie okrzykniętą porażką. Nie wszyscy jednak zgadzają się z tą opinią.
Minister Edukacji na przykład skomentowała to prosto: „Przecież matura musi mieć swoją wagę". Znaczy nie mogą zdać wszyscy, bo jakby to wyglądało? Że za prosta i tyle! Dyrektor Centralnej Komisji Egzaminacyjne stwierdził natomiast, że byłby przerażony wynikami matur dopiero wtedy, gdyby więcej maturzystów nie zdało, niż zdało.
Jeśli tegoroczna matura to porażka, to może warto zadać sobie pytanie - czyja? Czy na pewno uczniów, w większości tych, którzy z coraz niższą średnią przyjmowani są do liceów i techników, żeby tylko dało się utworzyć kolejną klasę? Jeszcze kilka, kilkanaście lat temu większość z nich nawet nie myślałaby o szkole średniej tym bardziej o szumnie nazywanym egzaminie dojrzałości. Poszliby do poczciwych zawodówek. Zdobyli zawód, mieliby fach w rękach, a dziś byliby poszukiwanymi fachowcami od budowlanki, mechaniki czy hydrauliki. Teraz każdy Młody musi osiągać sukcesy i robić „karierę”. Najlepiej już w przedszkolu wygrywać wszelkie konkursy, wzorowo zdać test przedszkolaka, potem pierwszy egzamin po klasie trzeciej, następnie po szóstej klasie szkoły podstawowej, potem trzeba świetnie napisać test gimnazjalny i błyskotliwie przejść przez egzaminy maturalne, by wreszcie stać się studentem. Właściwie nie ważne czego i na jakiej uczelni. Najlepiej na takiej, na którą ktoś nas przyjmie. Po trzech latach ciężkiej studenckiej harówy można już szczycić się wykształceniem wyższym, a po dwóch dodatkowych latach być szanowanym magistrem. I tu się zaczyna prawdziwa kariera. Dla tej grupy osób ma ona swój początek w Urzędzie Pracy. Ci którzy mają dużo szczęścia „załapią” się na jakiś staż zawodowy. Ci, którzy szczęścia mają trochę mniej zostaną skierowani na dofinansowane z Unii kursy i szkolenia, inni po prostu zostaną zarejestrowani jako bezrobotni. Są też i tacy, którym się uda. Zostaną lekarzami, architektami, inżynierami poszukiwanymi przez prężnie działające firmy. Ale są też tacy, którzy po pięciu latach studiów i dwóch latach szukania pracy spakują swój dobytek w walizkę i poszukają szczęścia zagranicą. Zostaną tam cenionymi pracownikami kuchni, zmywaka, po awansie będą nawet kelnerami czy barmanami.
Może warto sobie o tym pomyśleć, gdyby okazało się, że poprawka matury nie jest całkiem poprawiona? Bo czy naprawdę trzeba mieć maturę w kieszeni i tytuł magistra przed nazwiskiem, żeby być spełnionym szczęśliwym człowiekiem?
JL