JAREMA KRASNECKI, MALEŃKA OFIARA WOJNY NA UKRAINIE
Wszelkie wojny mają to do siebie, że generują tysiące, setki tysięcy ofiar. Nie trzeba zginąć, czy być rannym. Wystarczy, że atak liczniejszego i silniejszego przeciwnika pozbawi domu, że trzeba uciekać przed przemocą w obawie o swoje życie. Symbolem wojny Rosji z Ukrainą jest dla mnie Jarema Krasnowski z Łucka. Malec nie może zrozumieć, dlaczego bogata Rosja już drugi raz napadła na biedną Ukrainę. Dlaczego musiał uciekać z mamą z rodzinnego miasta.
Jarema ma siedem lat i chodził do pierwszej klasy szkoły w Łucku na Zachodniej Ukrainie, gdzie byłem z kamerą jakieś piętnaście lat temu. W restauracji niedaleko zamku, który co prawda jako drewniany powstał w XI wieku, ale pod kuratelą Władysława Jagiełły zamek przebudowano. Fortyfikację murowaną rozpoczęto stawiać w latach 1352 – 1370 lub nawet dłużej na polecenie księcia Lubarta, bowiem była to jego główna siedziba. Najpierw powstała dolna część charakterystycznej wieży bramnej, pałac książęcy i fragment murów od strony podgrodzia. Te budowle miały jednak charakter dobudówek do drewnianego zamku.
Zaś w latach 1392 – 1430, po śmierci Lubarta dokonano zasadniczej rozbudowy z inicjatywy księcia. Zakończono modernizację zamku już za czasów Świdrygiełły w latach 1430–1432, budując dwie kolejne wieże, a tym samym zamknięto murowany obiekt. Czułem się zaszczycony, kiedy niespełna sześć wieków później, w restauracji tuż obok jadłem fantastyczne jesiotry, popijając gorzałką wyprodukowaną specjalnie dla tego lokalu przez tamtejsze zakłady spirytusowe. Obok mnie przy stole siedziała cudowna pani dyrektor ośrodka telewizji państwowej w Łucku i Jurek Bednarek, ratownik medyczny z sieradzkiego szpitala, który odważył się przyjechać tam ze mną z kamerą. Wieczór był z tych, co to pamiętać będziemy do końca życia. Choć działo się to na tragicznym dla Polaków i Ukraińców Wołyniu, umacnialiśmy przyjaźń polsko-ukraińską. Nadawaliśmy się do tego ponoć znakomicie, o czym zapewniał nas ówczesny dyrektor Oddziału Terenowego TVP w Łodzi, Waldemar Drozd. Wykwintne toasty, jakie wygłaszałem przy ogromnym stole po rosyjsku, w tym swój najsłynniejszy - ,,jebut za wschód’’, czyniły mnie równym ministrom obwodu łuckiego i dyrektorowi łódzkiej TVP.
Nie sądziłem, że po kilkunastu latach spotkam mieszkańców Łucka, którzy uciekli do Polski przed rosyjskimi agresorami. Że będę wzmacniał i pomnażał przyjaźń polsko-ukraińską tym razem nie przy stole, a rejestrując dziennikarsko wielki eksodus Ukraińców do Polski. Na długo zapamiętam przestraszone, zdumione oczy małego Jaremy, który na pytanie: pacziemu ani was napadli, odpowiadał drżącym głosem: ja nie znaju…
Połajania i uwagi przyjmuję: CLOAKING
LEK.